Przejdź do głównej zawartości

[PRZEDPREMIEROWO] ,,Projekt Hail Mary" czyli zbieram szczękę z podłogi i czekam na film!

Idealne połączenie doskonałej powieści przygodowej, emocjonującej powieści si-fi i pełnej humoru powieści katastroficznej. Ciarki strachu, łzy radości i szeroko otwarte oczy, których od natężenia akcji nie dacie rady zamknąć. ,,Projekt Hail Mary” to z pewnością jedna z najgorętszych premier maja!


Zacznę od tego, że oglądałam kiedyś ,,Marsjanina”. Nie zdawałam sobie sprawy, że ten film z Mattem Damonem stworzony był na podstawie książki. Gdzieś umknął mi ten fakt, ale w chwili gdy dostałam propozycję recenzji ,,Projektu"… Puzzle wskoczyły na swoje miejsca i sięgnęłam po ten tytuł w ciemno. Brakowało mi ostatnio takiej książki, która byłaby właśnie taką... teoretycznie przygodówką dla dorosłych. Przymknęłam oko na to, że książek o tematyce si-fi praktycznie nie czytam i nie czytałam nigdy wcześniej (może z małymi wyjątkami) i wiecie co? Nie byłam jeszcze w połowie ,,Projektu”, kiedy wyruszyłam po pracy do księgarni w poszukiwaniu ,,Marsjanina”, ale w tej pierwotnej, powieściowej formie. Andy Weir ma taki styl, że nie musiałam kończyć ,,Projektu”, by wiedzieć, że ,,Marsjanin” mi się spodoba. No i cóż ,,Marsjanin” czeka, ale po skończeniu ,,Projektu” mogę Wam powiedzieć – ta książka to nawet nie petarda. To rakieta! I jestem nią absolutnie zachwycona!

Ryland Grace jest jedynym pozostałym przy życiu członkiem desperackiej misji ratunkowej, której celem jest ocalenie ludzkości. Problem polega na tym, że o tym nie wie. Nie ma nawet pojęcia jak się nazywa, a co dopiero mówić o wiedzy na temat zadania, jakie przed nim stoi. Zdaje sobie sprawę tylko z tego, że właśnie obudził się z bardzo długiego snu, miliony kilometrów od domu, i nie może liczyć na żadną pomoc – choć to akurat nie do końca okaże się prawdą…”

Grace po przebudzeniu faktycznie niczego nie pamięta. Stara się połączyć ze sobą jakoś fakty, które przychodzą mu do głowy w losowej kolejności, ale nie może przypomnieć sobie niczego sprzed snu, z którego się obudził. Towarzyszy mu tylko mechaniczne ramie, sterowane komputerem, który w ogóle nie chce słuchać jego poleceń głosowych. W takich okolicznościach, okropnie zagubionego i przestraszonego poznajemy głównego bohatera książki ,,Projekt Hail Mary”, którego myśli i spostrzeżenia będą prowadzić nas przez całą fabułę. W takiej też sytuacji pojawiają się pierwsze retrospekcje, dzięki którym my sami możemy czuć się mniej skołowani.
To jak zbudowana jest ta książka, jest strzałem w dziesiątkę. Autor świetnie prowadzi akcję ,,rzeczywistą”, dozując czytelnikowi emocje wprowadzając fragmenty ze wspomnieniami głównego bohatera. I robi to w dokładny, przemyślany sposób, nie zostawiając miejsca na przypadki. Jedno wynika z drugiego, sekret odkrywa się za sekretem, akcja goni akcję a czytelnikowi aż głowa paruje od tak intensywnej historii jaką serwuje nam Andy Weir. Pozornie naprzemienne tempo rozdziałów dodatkowo sprawia, że nie wiadomo do końca kiedy zrobić sobie przerwę, wszystkie bowiem fragmenty interesują czytelnika w inny sposób.

,,Pociągam nosem i ocieram łzę. Teraz nie czas na wzruszenia. Opędzam przygnębiające myśli i skupiam uwagę na monitorze. Wygląda na to, że schemat pokrywa się z tym, co widziałem na własne oczy. Pod dormitorium znajduje się znacznie niższe pomieszczenie, wysokie być może na metr. Z opisu wynika, że to ,,Przedział magazynowy.” Aha! Musiałem nie zauważyć włazu w podłodze. Zapisuję w pamięci, żeby rozejrzeć się za nim później. Ale to jeszcze nie wszystko. Według schematu pod przedziałem magazynowym znajduje się ,,Komora zespołu linowego”. Nie mam pojęcia, co to jest i do czego służy. Poniżej kadłub się rozszerza, przechodząc w coś, co wygląda na zespół napędowy. Trzy umieszczone w rzędzie cylindry o mniej więcej takiej szerokości jak moduł załogowy. Domyślam się, że statek został zmontowany w przestrzeni kosmicznej i na orbitę nie dało się wynieść elementów o średnicy większej niż cztery metry.”

Muszę przyznać, że bałam się użytej w powieści naukowej nomenklatury. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Mimo, że nie jestem biegła w dziedzinach takich jak chemia, fizyka i biologia to nie miałam problemu ze zrozumieniem użytych przez autora nazw zjawisk i tym podobnych. Nauki jest tam bardzo dużo – ale spokojnie, nawet laik jest w stanie wszystko zrozumieć. Czytanie ,,Projektu” to sama przyjemność. Nakreśleni przez autora bohaterowie są wyraziści, a to, że wszyscy oprócz głównego bohatera występują w powieści tylko jako wspomnienie zupełnie nie przeszkadza w odbiorze tej powieści. Powiem więcej, bohaterowie nie stanowią w tej historii tylko tła. Każda z postaci wnosi coś do tej powieści sprawiając, że jest ona wyjątkowa pod każdym względem.
Sam pomysł i założenia przytoczone na kartach tej książki sprawiają, że nie umiem pojąć jak wielki jest mózg autora, że ,mówiąc kolokwialnie, wziął i to wszystko wymyślił. Fakt, dziękuje na koniec wielu specjalistom, ale nie oszukujmy się – trzeba mieć łeb jak sklep żeby obmyślić taką fabułę, której realizacja dodatkowo zrobi na czytelniku takie wrażenie. Zbierałam szczękę z podłogi dosłownie co którąś stronę. To co się w tej historii dzieje i jak się dzieje!

,,-To prawda – potwierdził Francuz. – I występują coraz częściej. W językach Starego Świata nie było słowa określającego to zjawisko, dopóki hiszpańscy konkwistadorzy nie zetknęli się z nim w Ameryce Północnej. A teraz stało się normą we Włoszech. W Grecji i Hiszpanii. Po części jest to efekt zmian klimatycznych. Ale dzieje się tak również dlatego, że jacyś szaleńcy postanowili wybrukować Saharę czarnymi panelami. Jak gdyby ogromne zaburzenie dystrybucji ciepła w pobliżu Morza Śródziemnego nie miało żadnego znaczenia.
Stratt przewróciła oczami.
-Zdawałam sobie sprawę z konsekwencji – przyznała. – Ale nie mieliśmy innego wyjścia.
-Pomijając wasze wybryki na Saharze, na całym świecie dochodzi do dziwnych zjawisk. Sezon burz tropikalnych przesunął się o dwa miesiące. W zeszłym tygodniu w Wietnamie spadł śnieg. Prąd strumieniowy jest teraz chaotyczną kotłowaniną, która zmienia kierunek z dnia na dzień. Powietrze arktyczne przemieszcza się tam, gdzie nigdy dotąd nie docierało, a fronty tropikalne rozchodzą się na północ i południe. Powstało kompletne zamieszanie.
-Wróćmy do tych trzech i pół miliarda ofiar – zasugerowała Stratt.
-Oczywiście. W gruncie rzeczy całkiem łato można obliczyć jaką skalę osiągnie klęska głodu. Liczbę wszystkich kalorii pochodzących z dziennej produkcji żywności na całym świecie należy podzielić przez tysiąc pięćset. Wynik to liczna ludzi, którzy są w stanie się wyżywić. Ludzka populacja nie może przekroczyć tej granicy. W każdym razie nie na długo.”

Wydawałoby się, że to książka bardzo wielowątkowa, jednak nic bardziej mylnego. Wszystkie aspekty poruszane w tej książce prowadzą do jednego – misji uratowania planety. Czytając tę książkę miałam wrażenie jakbym sama wyruszyła na podbój kosmosu, przeżywałam każde niepowodzenie i każdy sukces głównego bohatera a także całego zespołu, z którym pracował Ryland. Nie mówiąc już o Rockym… ale o nim musicie przeczytać sami ;)


Jestem przekonana, że gdy tylko ukaże się zapowiadany film ,,Projekt Hail Mary” z Ryanem Goslingiem w roli głównej a kina będą otwarte – to wybiorę się na seans. Mimo, że film miał zadebiutować wiosną tego roku to w sieci nie ma o nim wielu informacji, co tylko dodaje nutki tajemniczości. Dla Ryana Goslinga nie będzie to pierwszy film traktujący o kosmosie (w 2018 roku zagrał w Oscarowej produkcji ,,Pierwszy człowiek” – ukazującej życia astronauty Neila Armstronga) niemniej jednak, po ekranizacji ,,Marsjanina” spodziewam się sporego widowiska. Przede wszystkim jednak jestem okrutnie ciekawa jak twórcy rozwiążą pewne istotne dla historii kwestie no i jak przed kamerą w postaci Rylanda Gracea poradzi sobie Ryan Gosling. Zostaje czekać na więcej informacji – postaram się podawać je na swoim Instagramie jak tylko do jakichś dojdę. 

A tymczasem zachęcam do lektury książki pod tytułem ,,Projekt Hail Mary”. Znajdziecie w niej sporą dawkę emocji, akcji i dobrej zabawy.


Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu Akurat! (część Wydawnictwa MUZA) :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[książka a ekranizacja #2] ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"

Czytając ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” wiedziałam, że za zapowiadany na okładce zabiorę się niemalże od razu po przeczytaniu książki. Tak faktycznie zrobiłam więc korzystając z wolnej chwili zapraszam Was na drugi post z zaczętej rok temu serii [książka a ekranizacja] Ten tytuł był już w mojej świadomości od dość dawna, a już zwłaszcza jeśli chodzi o film, który na liście netflixa przewijał się u mnie więcej niż kilka razy. Zawsze jednak wzbraniałam się przed obejrzeniem, bo przecież najpierw czytam książki a dopiero później oglądam ich filmowe obrazy i gdy natrafiłam w wakacje na książkowy kiermasz booksale.pl a w jego asortymencie znalazłam egzemplarz „Miłośników..)” to sami wiecie… On sam praktycznie załadował się do mojej zakupowej torby. Nie wiem tylko dlaczego z przeczytaniem zwlekałam aż do jesieni, chyba podświadomie czułam, że ten tytuł potrzebuje odpowiedniego klimatu i nastroju by odebrać go w całej swojej wspaniałości. To samo okaza

"Bez oklasków" czyli Jan Englert szczerze o sobie!

Polubiłam w tej książce to, że jest ona żywą historią, niejako zobrazowaniem wydarzeń i chronologii Polskiej Sceny Teatralnej i Filmowej. I polubiłam też te uczucia, które we mnie wywołała – przypomniała mi bowiem jak bardzo lubię teatr i jak bardzo lubię być nie tylko widzem. Był przecież czas, kiedy z teatrem wiązałam swoją przyszłość a pozalekcyjną część swojej edukacji spędzałam właśnie w kołach teatralnych i grupie aktorskiej. Jan Englert w rozmowie z Kamilą Drecką przedstawił ciekawy punkt widzenia. Swój punkt widzenia na świat, który warto poznać i to w tej książce jest równie ważne jak sama otoczka rzeczowego i dobrze przygotowanego wywiadu. Napisanie recenzji „Bez oklasków” zajęło mi okrutnie dużo czasu, głównie ze względu na to, że nie mogłam patrzeć w ekran laptopa dłużej niż piętnaście minut, ale też dlatego, ciężko mi było zebrać po niej myśli. Sama rozmowa wywołała u mnie całą kaskadę przeróżnych odczuć od radości po nostalgię. „Jan Englert mówi o sobie, że jest złożony

[RECENZJA PATRONACKA] "Wszystko już było" Marta Lenkowska

No i stało się! Debiut literacki Marty Lenkowiskiej już śmiga na rynku wydawniczym zbierając same pozytywne opinie. To dla mnie książka wyjątkowa pod wieloma względami, między innymi dlatego, że to także mój… DEBIUT PATRONACKI! Tak, dobrze czytacie, moje logo po raz pierwszy pojawiło się oficjalnie na okładce książki, którą możecie już zamawiać w księgarniach! A jeśli chcecie dowiedzieć się co mnie w tej książce dodatkowo ujęło to zapraszam na szczerą recenzję patronacką :) Przypomnij sobie kiedy ostatnio przygniotło Cię poczucie bezradności i okrutnej pustki. Przypomnij sobie i chodź ze mną w podróż do pachnącej i słonecznej Portugali. Zobaczymy blaski i cienie sławy, odtworzymy rodzinne więzi, naprawimy błędy przeszłości i na nowo pokochamy… siebie, innych, miejsca i smaki. Zobaczymy przemiany na lepsze i gorsze, będziemy świadkami dowodów ludzkiej dobroci. Powtarzaj za mną „Wszystko już było” , ale może być raz jeszcze. „Częściowa utrata pamięci to przekleństwo czy błogosławieństwo?