Przejdź do głównej zawartości

[PRZEDPREMIEROWO] ,,Greenwich Park" czyli debiutancki thriller małżeński

Właśnie dla takich debiutów recenzuje książki.
To co autorka zrobiła w powieści ,,Greenwich Park” przekracza wszelkie pojęcie o kryminałach i powieściach pełnych zagadek. Nie mogłam się oderwać próbując samodzielnie połączyć wszystkie wątki, które autorka tak misternie układa w sieć tajemnic.


,,Greenwich Park” to książka, w której nie ma niczego oczywistego. Fabuła opiera się na prostej, ale świetnie pomyślanej tajemnicy, której wszelkie próby rozwiązania kończą się niczym a to dlatego, że każdy kolejny wątek odkrywany jest stopniowo, tak, że napięcie w finale sięga zenitu.

,,Helen Thorpe wiedzie idealne życie w Greenwich Park, jednej z najzamożniejszych dzielnic Londynu. Razem z Danielem, cenionym architektem i kochającym mężem, mieszkają w imponującym wiktoriańskim domu, mają grono zaufanych przyjaciół i z niecierpliwością wyczekują narodzin swojego pierwszego dziecka. Ale ta beztroska sielanka to tylko pozory.
Gdy na zajęciach w szkole rodzenia Helen poznaje Rachel, energiczną i bardzo bezpośrednią samotną matkę, nie wie jeszcze, jaką rolę nowa znajoma odegra w jej życiu. Wkrótce Rachel, która jest w trudnej sytuacji życiowej, wprowadza się na jakiś czas do domu Thorpe’ów. Helen zaczyna niepokoić dziwne zachowanie nowej przyjaciółki. Odkrywa, że Rachl potajemnie przegląda ich laptop, natrafia też na dwuznaczne liściki. Kiedy Rachel znika bez śladu, w mediach pojawiają się informacje, że nie była tym, za kogo się podawała…
Kto stoi za zniknięciem Rachel? Kim tak naprawdę była ta dziewczyna i dlaczego aż tak bardzo zależało jej na zbliżeniu się do rodziny Thorpów? Szokujące odkrycia na zawsze zmienią życie mieszkańców Greenwich Park.”

Na początku bałam się, że będzie to powieść z równie zmarnowanym potencjałem jak ,,Tuż za ścianą”. Podobieństw było kilka, od wątku idealnego osiedla i idealnych rodzin po bardziej oczywiste, widoczne już na pierwszy rzut oka, podobieństwo okładek. Motyw drzwi na okładkach w literaturze pojawia się jednak bardzo często, więc przymknęłam na to oko i zabrałam się za czytanie mając nadzieję, że nie zawiodę się na tej historii. I nie zawiodłam się!

Bohaterowie ,,Greenwich Park” tworzą blisko ze sobą związaną, choć nieco toksyczną, rodzinę. Powoli odsłaniane przez autorkę fakty z ich wspólnej młodości układają się w zawiłą sieć wspólnych powiązań nie tylko zawodowych, ale też prywatnych. Pojawienie się postaci Rachel wywołuje powolne zmiany i tu muszę przyznać, że akcja na początku rozwija się bardzo wolno. Wszystko to o czym czytamy w opisie książki dzieje się powoli. Zmiany są subtelne, bardzo delikatne i dopiero we właściwym momencie akcja się rozkręca. Zupełnie jakby fabuła przez pewien czas wtaczała się pod górę, by w końcu stoczyć się ze szczytu z pełną prędkością. Ale wierzcie, jest na co czekać.

,,Pamiętam. Pamiętam wszystko: drapiące czapki, rękawiczki i skarpetki, syk zimnych ogni wrzucanych do wiadra z wodą. Tłum gości. Uczucie, że jest przyjęcie dla dorosłych, a my nie musimy iść spać. Pewnego roku wyszliśmy rano w piżamach do zaszronionego ogrodu i okazało się, że woda w wiadrach zamarzła, a wraz z nią niedopałki zimnych ogni. Anna usmażyła nam jajka na grzankach, a za kuchennym oknem z rury bojlera buchały kłęby pary. Posadzka była zimna i Anna pożyczyła mi zielone skarpetki. Zabawne, jakie rzeczy zostają w pamięci.
Teraz oboje nie żyją, a ich dom wygląda jak rumowisko. W ogrodzie leżą cegły, płachty brezentu, stoi betoniarka. Ogromne na ognisko wzdycha i huczy, rzucając pomarańczowy blask na ceglane ściany. Szyby wysokich okien w gorącym powietrzu wydają się chwiać niczym lustra w cyrku. Jakby nadchodziła apokalipsa. Patrzę na puszki i niedopałki papierosów rozrzucone po pięknym kiedyś trawniku, na gnijące owoce ukochanej gruszy Anny. Zastanawiam się, co rodzice Helen pomyśleliby teraz o swoich dzieciach.”

Powolna akcja ma swoje zalety. Możemy dokładniej przyjrzeć się życiu bohaterów, którzy swoją drogą nie mają tak czysto za uszami jakby się to wydawało. Zbudowani tak, by każde miało coś do powiedzenia nadają fabule prawdziwy wydźwięk ,,prawdziwej historii” do tego stopnia, że czytając ,,Greenwich Park” byłam skłonna uwierzyć, że to wszystko oparte zostało na faktach. Autorka od początku książki porusza temat nie tylko codziennego życia bohaterów, ich małych rytuałów, ale też skupia się na tym co przeżywają, na ich wewnętrznych rozterkach, bezradności, zmęczeniu ciążą i resztą całkiem przyziemnych spraw. Moim zdaniem to bardzo dobrze, że możemy w ten sposób poznać te postaci, w prawie każdej możliwej, jak najbardziej realnej sytuacji. Autorce trzeba przyznać, że buduje napięcie jak zawodowiec, wodząc nosami czytelników za fałszywymi tropami, odwlekając moment poznania prawdy, która swoją drogą była dla mnie małym zaskoczeniem. Dlaczego małym? Bo już przy pierwszych poszlakach wytypowałam właściwą osobę, ale autorka zadbała, by nie było za łatwo odnaleźć przemawiające za tym wyborem argumenty. Dopiero w końcówce przekonujemy się jak bardzo zawiła jest cała tajemnica.

,,Otwieram drzwi do piwnicy i zapalam światło. Żarówka rozbłyska dopiero po chwili. Najpierw słychać trzaski, a potem pojawia się plama żółtego światła. Pęknięcie w podłodze jest teraz dłuższe, pełznie powoli w stronę schodów, ma kształt błyskawicy.
W piwnicy czuć farbą, klejem, mokrym drewnem i jest zimno, tak samo zimno jak na dworze. Po obu stronach schodów sterczą miedziane rury i stoją puszki z farbą. Koci transporter, którego używałam wczoraj, leży między arkuszami papieru ściernego i tubami z masą szpachlową.
Przytrzymując brzuch, staję ostrożnie na pierwszym stopniu. Nigdy nie schodzę dalej do piwnicy – co będzie, jeżeli drewno spróchniało? Schody mogą nie wytrzymać mojego ciężaru. Dopiero na trzecim stopniu dostrzegam to, o czym mówił Vilmos. Ciemnoczerwoną, niemal czarną smugę na wysokości czoła na jednej z niskich belek nad schodami. W pierwszej chwili mam wrażenie, że to plama farby. Albo brud. Ale potem przyglądam się bliżej.”

Katherine Faulkner w swojej książce ciągnie kilka wątków, które znajdują zaskakujący, satysfakcjonujący finał, który dodatkowo trzyma czytelnika w napięciu. I faktycznie, czytając ,,Greenwich Park” miałam wrażenie, że coś jest bardzo nie tak. Wiedziałam, że coś w życiu Helen i reszty sprawia, że robi się poważnie, że nie jest tak jak być powinno i w związku z tym odczuwałam dyskomfort – zupełnie jakby dotyczyło to mnie samej. Poczułam ulgę kiedy wszystkie wątki zostały rozwiązane a życie bohaterów miało nareszcie wrócić do normy… gdyby nie ostatni rozdział.

Podobało mi się to, że akcja przedstawiana jest z różnych punktów widzenia. Raz narratorką jest Helen, raz Serena, a jeszcze innym razem narratorką jest Katie. Przemieszanie spojrzeń całej historii nadaje niepowtarzalny trójwymiar, niemalże namacalny kształt. Jedyne do czego mogłabym mieć większe uwagi to do wstawek, zaledwie jednostronnych, pisanych oczami.. tak jakby miejsca? Zupełnie jakby ulica lub całe miasto wtrącało do historii swoje wszystkowiedzące trzy grosze. Te wstawki moim zdaniem jedynie wprowadzają większy zamęt, ale mimo to, same w sobie są ciekawe, pełne mroku i tajemniczości.

,,Opieram o ścianę ręce, na nich czoło i kołyszę biodrami, jakbym mogła w ten sposób uciec przed bólem. Ale on mnie ściska i dogania, jest coraz silniejszy. Nagle czuję wilgoć. Próbuję dotrzeć do łazienki, czołgam się po podłodze. Coś mi cieknie po nogach.
W łazience widzę czaro-zielone plamy. Wody powinny być przejrzyste. Powinny wyglądać inaczej. Czytałam o tym. Wiem, że to zły znak. Ostrzeżenie. Muszę jechać do szpitala. Potykając się, wracam do gościnnego pokoju i sięgam po telefon. Trochę się naładował, ale wciąż nie ma żadnych wieści od Daniela. Dzwonię do Katie raz, potem drugi. Też nie odbiera. Z rozpaczy wystukuję 999. Znów czuję ból, więc włączam tryb głośnomówiący, a sama zaciskam dłonie na krześle i próbuję oddychać miarowo. Telefon wydzwania kolejne sygnały. ,,Odbierzcie – proszę w myślach – odbierzcie”.
Tak wyczekuję na głos operatora, że nie słyszę kroków na schodach, skrzypienia desek na podeście. W ogóle nie słyszę, dopóki nie wchodzi do pokoju. Na jego widok zalewa mnie fala ulgi.”

Autorka nie zmarnowała potencjału swojego pomysłu, choć widać po stylu, że to pierwsza książka autorki. Zdania, z których sformułowana jest cała książka są proste i rzeczowe, ale nie przeszkadza to w odbiorze. Tak naprawdę, to czytając nie zwracałam uwagi na to czy zdania były proste, złożone czy wielokrotnie złożone, dopiero teraz jak przeglądam tę książkę raz po raz w poszukiwaniu zaznaczonych cytatów, zwracam uwagę na takie szczegóły, więc sami widzicie, że nie odbiór książki miałam niczym nienaruszony. Czekam na jakiś kolejny tytuł autorstwa Katherine Faulkner, ponieważ ,,Greenwich Park” ustawił poprzeczkę dość wysoko, a jak wiadomo najtrudniej jej pobić własne rekordy.

Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA! To prawdziwe spełnienie marzeń móc współpracować z takim wydawnictwem. Bardzo się cieszę nie tylko z powodu współpracy, ale też z tego powodu, że wszystkie książki po jakie ostatnio sięgam są co najmniej dobre, co pozwala mi na ćwiczenie pozytywnych opinii.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[książka a ekranizacja #2] ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"

Czytając ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” wiedziałam, że za zapowiadany na okładce zabiorę się niemalże od razu po przeczytaniu książki. Tak faktycznie zrobiłam więc korzystając z wolnej chwili zapraszam Was na drugi post z zaczętej rok temu serii [książka a ekranizacja] Ten tytuł był już w mojej świadomości od dość dawna, a już zwłaszcza jeśli chodzi o film, który na liście netflixa przewijał się u mnie więcej niż kilka razy. Zawsze jednak wzbraniałam się przed obejrzeniem, bo przecież najpierw czytam książki a dopiero później oglądam ich filmowe obrazy i gdy natrafiłam w wakacje na książkowy kiermasz booksale.pl a w jego asortymencie znalazłam egzemplarz „Miłośników..)” to sami wiecie… On sam praktycznie załadował się do mojej zakupowej torby. Nie wiem tylko dlaczego z przeczytaniem zwlekałam aż do jesieni, chyba podświadomie czułam, że ten tytuł potrzebuje odpowiedniego klimatu i nastroju by odebrać go w całej swojej wspaniałości. To samo okaza

"Bez oklasków" czyli Jan Englert szczerze o sobie!

Polubiłam w tej książce to, że jest ona żywą historią, niejako zobrazowaniem wydarzeń i chronologii Polskiej Sceny Teatralnej i Filmowej. I polubiłam też te uczucia, które we mnie wywołała – przypomniała mi bowiem jak bardzo lubię teatr i jak bardzo lubię być nie tylko widzem. Był przecież czas, kiedy z teatrem wiązałam swoją przyszłość a pozalekcyjną część swojej edukacji spędzałam właśnie w kołach teatralnych i grupie aktorskiej. Jan Englert w rozmowie z Kamilą Drecką przedstawił ciekawy punkt widzenia. Swój punkt widzenia na świat, który warto poznać i to w tej książce jest równie ważne jak sama otoczka rzeczowego i dobrze przygotowanego wywiadu. Napisanie recenzji „Bez oklasków” zajęło mi okrutnie dużo czasu, głównie ze względu na to, że nie mogłam patrzeć w ekran laptopa dłużej niż piętnaście minut, ale też dlatego, ciężko mi było zebrać po niej myśli. Sama rozmowa wywołała u mnie całą kaskadę przeróżnych odczuć od radości po nostalgię. „Jan Englert mówi o sobie, że jest złożony

[RECENZJA PATRONACKA] "Wszystko już było" Marta Lenkowska

No i stało się! Debiut literacki Marty Lenkowiskiej już śmiga na rynku wydawniczym zbierając same pozytywne opinie. To dla mnie książka wyjątkowa pod wieloma względami, między innymi dlatego, że to także mój… DEBIUT PATRONACKI! Tak, dobrze czytacie, moje logo po raz pierwszy pojawiło się oficjalnie na okładce książki, którą możecie już zamawiać w księgarniach! A jeśli chcecie dowiedzieć się co mnie w tej książce dodatkowo ujęło to zapraszam na szczerą recenzję patronacką :) Przypomnij sobie kiedy ostatnio przygniotło Cię poczucie bezradności i okrutnej pustki. Przypomnij sobie i chodź ze mną w podróż do pachnącej i słonecznej Portugali. Zobaczymy blaski i cienie sławy, odtworzymy rodzinne więzi, naprawimy błędy przeszłości i na nowo pokochamy… siebie, innych, miejsca i smaki. Zobaczymy przemiany na lepsze i gorsze, będziemy świadkami dowodów ludzkiej dobroci. Powtarzaj za mną „Wszystko już było” , ale może być raz jeszcze. „Częściowa utrata pamięci to przekleństwo czy błogosławieństwo?