Przejdź do głównej zawartości

,,Planer utkany z marzeń" od Gabrieli Gargaś czyli o tym jak naiwnie kupiłam kalendarz na 2020 rok

W listopadzie 2019 roku na jednej z promocji w Empiku zaopatrzyłam się w planer na 2020 - jak się potem okazało, zrobiłam to zupełnie niepotrzebnie bo dobrze wiemy jaki był poprzedni rok.
Myślę jednak, że mimo wszelkich przeszkód ubiegłych 366 dni należy się temu plenerowi właściwa recenzja.
,,Planer utkany z marzeń” od Gabrieli Gargaś zachęcił mnie ładną granatowo-złotą okładką, kolorowym wnętrzem, ale przede wszystkim brakiem dat. 



Na początku brak dat wydał mi się znakomitym pomysłem, dającym wiele możliwości i wolności. Zrezygnowałam jednak z propozycji napisanej na okładce i nie zaczęłam ,,przygody” od razu, jeszcze w listopadzie. Tradycyjnie zaczekałam na 01.01.2020 i dopiero od tamtego momentu zaczęłam ,,zmieniać swoje życie” – bo ten planer miał mi podobno w tym pomóc. Zabawa nie trwała jednak długo, wraz z nadejściem epidemii i przejściem na home office, ,,Planer utkany z marzeń" został w szufladzie w biurze i tyle go widziałam.
Przypomniałam sobie o nim jak na stałe wróciłam do biura stąd wielostronicowa przerwa w moim kalendarzu. Na jesień przypomniałam sobie o dodatkowych stronach na końcu całego planera, poświęconych okolicznościowym tematom na przykład listą jesiennych przetworów, listą przeczytanych w wakacje książek czy listą świątecznych kartek i prezentów. Na nowo też odkryłam w nim naklejki, które miały urozmaicić pracę z tym planerem. I wszystko byłoby naprawdę super, gdyby nie to, że większość tego planera po prostu nie została przeze mnie wypełniona i to z różnych powodów, nie tylko przez pandemię.



,,Planer utkany z marzeń” jest naprawdę udanym dziełem Gabrieli Gargaś i wydawnictwa Czwarta Strona. Inspirujący wstęp, premierowe, ale krótkie opowiadania autorki a do tego motywujące grafiki i cytaty składają się na przyjemny kalendarz, który (wydawałoby się) ma wszystko czego typowa kobieta potrzebuje. Na dłuższą metę jednak okazało się, że nie jest to planer odpowiedni dla mnie.
Samodzielne uzupełnianie dat było męczące i długotrwałe, do tego łatwo było o pomyłkę, której poprawki nie wyglądały już tak efektywnie. Brak dat wymusił także niestandardową ilość stron przez co każdy miesiąc kończyłam pustymi kartkami, które spinałam spinaczem by nie przeszkadzały mi w dalszym uzupełnianiu planera. Starałam się rozpoczynać każdy miesiąc od stron z typowym, zbiorczym kalendarzem, ale nie było to możliwe. Przynajmniej jeden miesiąc zachodził mi na poprzedni, tak że pierwszy tydzień nowego miesiąca musiał być zapisany jeszcze w poprzednim a to niestety działało mi na nerwy, zaburzając mój lekki perfekcjonizm.
Miejsca na plany na każdy dzień były okrojone. Podłużne, ale wąskie kolumny sprawiały, że plany musiałam zapisywać hasłowo – czego nie lubię, wolę zapisywać szczegółowo, żeby o niczym ważnym nie zapomnieć. Myślę, że autorka chciała zmieścić na stronach jak najwięcej przez co tygodniowa lista zakupów, tygodniowe menu i miejsce na notatki także było dość okrojone. Co któryś tydzień oprócz miejsca na dodatki pojawia się też miejsce na inspirujący cytat, wybrany przez nas samych. I tu też się zawiodłam, bo ,,kropeczek” było dla mnie za mało. Sytuację ratowało miejsce na podsumowanie tygodnia, obok którego znajdowała się plansza z grafiką. Pisząc recenzję i przeglądając ponownie swój planer wpadłam także na pierwsze strony, których (wstyd się przyznać) także nie wypełniłam. Znalazło się tam miejsce na podsumowanie wcześniejszego roku, z wyszczególnionym miejscem na sukcesy, porażki a także pomimo super pozytywnego wydźwięku całego planeru – miejsce na wypisanie ile się w poprzednim roku przytyło albo schudło. Ale też miejsce na cele na kolejny rok (rzeczy, do zrobienia, do odpuszczenia, książki do przeczytania, filmy do obejrzenia, przepisy do wypróbowania, listę badań do zrobienia a także ważne daty). 




Czytając całość miałam wrażenie, że ten planer stworzony jest przez dojrzałą kobietę dla dojrzałych kobiet, które potrzebują nieco przerysowanych i sztampowych inspiracji/motywacji a nie dla kobiet na przykład młodych albo bezdzietnych. Całość jest też utrzymana w dość nastoletnim (?) stylu. Grafiki przedstawiają młode, pełne energii dziewczyny i kobiety mające maks 20 lat, a w całym planerze pełno jest odniesień do kobiet w średnim wieku po rozwodzie, a w najlepszym przypadku jeszcze zamężnych, z dziećmi, ale stojącymi w miejscu szarego życia, którym czegoś jeszcze od życia brakuje. To niestety nie było też dla mnie, strony z planami zajęć dzieci ominęłam a opowiadania przeczytałam i potraktowałam z przymrużeniem oka. Zabrakło mi też miejsca na planowanie oszczędności czy ogólnopojętych finansów.

Nie uważam, żeby ten kalendarz był szczególnie zły. Niewykorzystane plansze na pewno wykorzystam a grafiki, które wyjątkowo przypadły mi do gustu wytnę i wykorzystam do czegoś innego. W ciągu 2020 roku wykorzystałam tylko jedną naklejkę więc pozostałe na 100% wykorzystam w planerze na rok 2021.
Mimo wszystko ten planer trochę mi pomógł. Półsztywna okładka okazała się bardzo wytrzymała. Między stronami znalazło się także miejsce na wszystkie moje dodatkowe karki i karteluszki, których w ciągu roku trochę się jednak uzbierało. Przyjemnym elementem była możliwość wypisania wszystkich tych szczegółowych planów i podsumować (i choć niewykorzystana) to naprawdę miła dla oka.






W 2021 planuję w planerze od Minimalife, którego przedstawiałam już w swojej relacji na instagramie, ale którego jeszcze nie raz zaprezentuję, bo jestem w nim absolutnie zakochana więc na pewno będę dzielić się wrażeniami.


Na koniec zostawiam Was z tą przeuroczą emotką z ,,Planera utkanego z marzeń" od Gabrieli Gargaś. Ta uśmiechnięta buźka poprawia mi humor za każdym razem jak na nią patrzę. Jest taka pocieszna!



A czy Wy kupiliście kalendarze na 2021 rok? A może zostawiacie wszystko losowi, nauczeni wydarzeniami roku 2020? Dajcie znać w komentarzach :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[książka a ekranizacja #2] ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"

Czytając ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” wiedziałam, że za zapowiadany na okładce zabiorę się niemalże od razu po przeczytaniu książki. Tak faktycznie zrobiłam więc korzystając z wolnej chwili zapraszam Was na drugi post z zaczętej rok temu serii [książka a ekranizacja] Ten tytuł był już w mojej świadomości od dość dawna, a już zwłaszcza jeśli chodzi o film, który na liście netflixa przewijał się u mnie więcej niż kilka razy. Zawsze jednak wzbraniałam się przed obejrzeniem, bo przecież najpierw czytam książki a dopiero później oglądam ich filmowe obrazy i gdy natrafiłam w wakacje na książkowy kiermasz booksale.pl a w jego asortymencie znalazłam egzemplarz „Miłośników..)” to sami wiecie… On sam praktycznie załadował się do mojej zakupowej torby. Nie wiem tylko dlaczego z przeczytaniem zwlekałam aż do jesieni, chyba podświadomie czułam, że ten tytuł potrzebuje odpowiedniego klimatu i nastroju by odebrać go w całej swojej wspaniałości. To samo okaza

"Bez oklasków" czyli Jan Englert szczerze o sobie!

Polubiłam w tej książce to, że jest ona żywą historią, niejako zobrazowaniem wydarzeń i chronologii Polskiej Sceny Teatralnej i Filmowej. I polubiłam też te uczucia, które we mnie wywołała – przypomniała mi bowiem jak bardzo lubię teatr i jak bardzo lubię być nie tylko widzem. Był przecież czas, kiedy z teatrem wiązałam swoją przyszłość a pozalekcyjną część swojej edukacji spędzałam właśnie w kołach teatralnych i grupie aktorskiej. Jan Englert w rozmowie z Kamilą Drecką przedstawił ciekawy punkt widzenia. Swój punkt widzenia na świat, który warto poznać i to w tej książce jest równie ważne jak sama otoczka rzeczowego i dobrze przygotowanego wywiadu. Napisanie recenzji „Bez oklasków” zajęło mi okrutnie dużo czasu, głównie ze względu na to, że nie mogłam patrzeć w ekran laptopa dłużej niż piętnaście minut, ale też dlatego, ciężko mi było zebrać po niej myśli. Sama rozmowa wywołała u mnie całą kaskadę przeróżnych odczuć od radości po nostalgię. „Jan Englert mówi o sobie, że jest złożony

[RECENZJA PATRONACKA] "Wszystko już było" Marta Lenkowska

No i stało się! Debiut literacki Marty Lenkowiskiej już śmiga na rynku wydawniczym zbierając same pozytywne opinie. To dla mnie książka wyjątkowa pod wieloma względami, między innymi dlatego, że to także mój… DEBIUT PATRONACKI! Tak, dobrze czytacie, moje logo po raz pierwszy pojawiło się oficjalnie na okładce książki, którą możecie już zamawiać w księgarniach! A jeśli chcecie dowiedzieć się co mnie w tej książce dodatkowo ujęło to zapraszam na szczerą recenzję patronacką :) Przypomnij sobie kiedy ostatnio przygniotło Cię poczucie bezradności i okrutnej pustki. Przypomnij sobie i chodź ze mną w podróż do pachnącej i słonecznej Portugali. Zobaczymy blaski i cienie sławy, odtworzymy rodzinne więzi, naprawimy błędy przeszłości i na nowo pokochamy… siebie, innych, miejsca i smaki. Zobaczymy przemiany na lepsze i gorsze, będziemy świadkami dowodów ludzkiej dobroci. Powtarzaj za mną „Wszystko już było” , ale może być raz jeszcze. „Częściowa utrata pamięci to przekleństwo czy błogosławieństwo?