Przejdź do głównej zawartości

,,On jest dla mnie" Corinne Michaels #TheArrowoodBrothers

Jeśli myśleliście, że Corinne Michaels w poprzednich 2 książkach z serii The Arrowood Brothers” posypała cukru, to tylko Wam się to wydawało. W ,,On jest dla mnie” lukier leje się strumieniami! Trzeci z braci dosłownie porywa Nas do swojego świata baseballu, rozkochuje w sobie i robi wszystko byśmy tylko nie odłożyli książki na półkę.




Zaczynam przyzwyczajać się do styli autorki. Jej książki nie bez powodu są bestsellerami – są nieprawdopodobnie lekkie, naładowane przeróżnymi emocjami i oczywiście są jak miód na serce czytelniczek, które najbardziej pragną szczęśliwych zakończeń. Przestałam się łudzić, że w serii o seksownych braciach Arrowood dostanę coś więcej i zaczęłam przymykać oko na wszelkie sztuczności wyrażeń, zwrotów i sytuacji. Czy zaczęłam czerpać przyjemność z lektury a ,,On jest dla mnie„ przypadło mi do gustu? Poniekąd!

,,Przyjaźnię się z Devney od szóstego roku życia, ale nigdy jej nie powiedziałem, jak bardzo ją kocham.
Jako zawodowy gracz w baseball spędzam większą część roku w rozjazdach, ale ona jest moim domem – jedynym, jaki znałem. Kiedy wróciłem do Sugarloaf, aby zająć się rodzinną farbą, dowiedziałem się, że Devney zamierza wyjść za mąż. Ale to był nieodpowiedni mężczyzna. Wpadłem w rozpacz. Nie małego do tego dopuścić.
Jeden cudowny pocałunek zmienił wszystko. Mam sześć miesięcy, żeby przekonać Devney, by to ze mną rozpoczęła nowe życie. Robię co w mojej mocy. W końcu wydaje się, że osiągnąłem swój cel – nasz związek rozkwita i jesteśmy zgodni, że uda nam się wspólnie pokonać wszelkie przeszkody. I wtedy dochodzi do tragedii, która na zawsze odmienia życie Devney. Moja ukochana nie może ze mną wyjechać, ja zaś, związany kontraktem, na pewno nie zostanę w Sugarloaf. Wiem, że ona jest dla mnie tą jedyną, lecz być może będę musiał pozwolić jej odejść.”

Schemat w ,,On jest dla mnie” pozostaje bez zmian. Tym razem na starą farmę przyjeżdża Sean Arrowood i od razu wpada po uszy przez kilka nieodpowiednich decyzji. Jego przyjaciółka Devney także wie, że pobyt Seana w Sugarloaf może skończyć się dla nich tylko w jeden sposób – lecz przecież ona jest zaręczona. I tu jestem zła na autorkę, że ten wątek potraktowała tak pobieżnie. Szybko pozbyła się kłopotu jakim był narzeczony Devney i to w taki sposób, że nawet nie pamiętam jak miał na imię. Po prostu, w jednej scenie jeszcze jest a potem już do końca książki może już tylko raz zostaje wspomniana jego postać. Tak jakby to nie związek Devney był największym problemem w całej tej książce, a spodziewałam się głębszych rozterek bohaterki prawie do samej książki. Dostałam w zamian zupełnie inne epizody problematyczne, które jak zwykle rozwiązują się same, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Oczywiście rozwiązania leżą przed bohaterami dosłownie przed ich nosami, ale szukają ich przez całą książkę, gubiąc się po drodze jakieś 50 tysięcy razy.

,,O tak, pożądanie jest najsilniejszym z nich; Sean przyciąga mnie w tej samej chwili, gdy zarzucam mu ręce na szyję. Pragnąć go jest dziecinnie łatwo.
Problem stanowi utrzymanie go przy sobie.
Nie pozwalam myślom wędrować w tamte rejony, ponieważ teraz Sean należy do mnie, a ja zawsze będę należeć do niego.
Całuje mnie z bezbrzeżną czułością. Ból złamanego serca i tęsknota mieszają się w nim z miłością. Dziś wieczorem chcę go kochać, tak jakby nie było jutra. Jakby czekało nas jeszcze mnóstwo takich chwil i nigdy nie mielibyśmy się rozstać.
Całujemy się powoli, zmysłowo, pozwalając naszym językom tańczyć odwieczny taniec. Sean wsuwa mi palce we włosy i odchyla głowę by całować mnie w szyję. Nasze pocałunki są jak łyk rześkiego powietrza o poranku. Jest w nich nadzieja, że nowy dzień okaże się wspaniały, wywołują uczucie boskiego spokoju i ukojenia, Pragnę się z nim całować do końca świata, pławiąc się w emanującej z niego łagodności.”

Nie chcę być mocno krytyczna wobec tego tytułu, bo pomijają pojawiające się w tym tytule kwestie prywatnych odrzutowców, wypasionych loftów, znajomości i wszelakiego bogactwa czyta się to z pewną przyjemnością. Gdzieś między rozdziałami nawet szybciej zabiło mi serce i tu muszę autorce oddać, że wątki utraty bliskich osób i zagmatwanej przeszłości udało się jej wyprowadzić w czuły, dopracowany sposób co w końcu mnie poruszyło.

Mimo wszystkich poprzednich książek, nie tylko z tej serii, mam wrażenie że autorka rozwija się wraz ze swoimi bohaterami, a dokładniej mam na myśli to, że z każdym kolejnym bratem w książce pojawia się więcej odważnej erotyki, bardziej obrazowej a przy tym zbyt idealnej. I tak o to dochodzimy do kolejnej rzeczy, która denerwuje mnie w tego typu książkach i ja wiem, że nikt nie chce czytać o nieudanych stosunkach, ale w ,,On jest dla mnie” każda scena łóżkowa jest moim zdaniem aż za bardzo. Oczywiście Sean jest przedstawiony jako młody bóg, Devney tak jak jej przyjaciółki w poprzednich tytułach są przedstawione jako przeciętnej urody i figury dorosłe kobiety, które w oczach swoich mężczyzn są największymi pięknościami – wiecie, przede wszystkim kształtne piersi, zero obwisłej skóry itp. Obrazek, który podaje nam autorka jest mało rzeczywisty – każdy z męskich bohaterów kocha się tak jakby następnego dnia miało nie być, ma ogromny sprzęt i oczywiści figurę modela a żeńskie bohaterki są przedstawiane w skromny, niemalże bezosobowy sposób, a co za tym idzie każdy stosunek dla tych bohaterek jest niesamowity. Do tego dochodzą określenia jakich używa autorka i mimo to napisałam przed chwilą, to właśnie one sprawiały, że zamiast przeżywać z Devney jej uczucia i emocje po prostu parskałam śmiechem.

Na przykład:

,,Zaczynam się poruszać i odlatuję.” – Gdzie? W kosmos?

,,-Jesteś zdecydowanie lepsza od każdego kija na świecie.” – No tak, bo nie ma lepszego porównania dla kobiety niż kij do baseballa. Każda z nas marzy o takim komplemencie po seksie, prawda?

,,Na szczęście teraz wraca na właściwe miejsce i liże mnie mocniej, zataczając kręgi jeżykiem, szybciej niż poprzednio. To zupełnie jak pociąg, który pędzi prosto na mnie z taką prędkością, że nie zdoła się zatrzymać, musi mnie w końcu rozjechać.” – Ja tam nigdy nie chciałam być rozjechana przez pociąg, zwłaszcza w takim momencie, ale co ja tam wiem xD

To nie jest zła seria, a tym bardziej nie jest to zła książka. Ma swoje momenty, tak jak mówiłam części przepełnione żałobą po stracie, te chwile grozy i niepewności a także tęsknoty są w stanie dotrzeć do najtwardszych czytelników. Można przymknąć oko na nieścisłości, można nawet nie roztrząsać w myślach tego, że na miejscu bohaterów postąpilibyśmy inaczej – to nic, przez ,,On jest dla mnie” można przejść gładko, czerpiąc przyjemność z czytania. Dla fanów serii będzie to świetna pozycja, nie wiem nawet czy nie lepsza od poprzednich. Bardziej pikantna, bardziej zachłanna i po prostu cała bardziej. Tych nieprzekonanych odsyłam do poprzednich moich recenzji książek z serii The Arrowood Brothers :) TUTAJ i TUTAJ

Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[książka a ekranizacja #2] ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"

Czytając ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” wiedziałam, że za zapowiadany na okładce zabiorę się niemalże od razu po przeczytaniu książki. Tak faktycznie zrobiłam więc korzystając z wolnej chwili zapraszam Was na drugi post z zaczętej rok temu serii [książka a ekranizacja] Ten tytuł był już w mojej świadomości od dość dawna, a już zwłaszcza jeśli chodzi o film, który na liście netflixa przewijał się u mnie więcej niż kilka razy. Zawsze jednak wzbraniałam się przed obejrzeniem, bo przecież najpierw czytam książki a dopiero później oglądam ich filmowe obrazy i gdy natrafiłam w wakacje na książkowy kiermasz booksale.pl a w jego asortymencie znalazłam egzemplarz „Miłośników..)” to sami wiecie… On sam praktycznie załadował się do mojej zakupowej torby. Nie wiem tylko dlaczego z przeczytaniem zwlekałam aż do jesieni, chyba podświadomie czułam, że ten tytuł potrzebuje odpowiedniego klimatu i nastroju by odebrać go w całej swojej wspaniałości. To samo okaza

"Bez oklasków" czyli Jan Englert szczerze o sobie!

Polubiłam w tej książce to, że jest ona żywą historią, niejako zobrazowaniem wydarzeń i chronologii Polskiej Sceny Teatralnej i Filmowej. I polubiłam też te uczucia, które we mnie wywołała – przypomniała mi bowiem jak bardzo lubię teatr i jak bardzo lubię być nie tylko widzem. Był przecież czas, kiedy z teatrem wiązałam swoją przyszłość a pozalekcyjną część swojej edukacji spędzałam właśnie w kołach teatralnych i grupie aktorskiej. Jan Englert w rozmowie z Kamilą Drecką przedstawił ciekawy punkt widzenia. Swój punkt widzenia na świat, który warto poznać i to w tej książce jest równie ważne jak sama otoczka rzeczowego i dobrze przygotowanego wywiadu. Napisanie recenzji „Bez oklasków” zajęło mi okrutnie dużo czasu, głównie ze względu na to, że nie mogłam patrzeć w ekran laptopa dłużej niż piętnaście minut, ale też dlatego, ciężko mi było zebrać po niej myśli. Sama rozmowa wywołała u mnie całą kaskadę przeróżnych odczuć od radości po nostalgię. „Jan Englert mówi o sobie, że jest złożony

[RECENZJA PATRONACKA] "Wszystko już było" Marta Lenkowska

No i stało się! Debiut literacki Marty Lenkowiskiej już śmiga na rynku wydawniczym zbierając same pozytywne opinie. To dla mnie książka wyjątkowa pod wieloma względami, między innymi dlatego, że to także mój… DEBIUT PATRONACKI! Tak, dobrze czytacie, moje logo po raz pierwszy pojawiło się oficjalnie na okładce książki, którą możecie już zamawiać w księgarniach! A jeśli chcecie dowiedzieć się co mnie w tej książce dodatkowo ujęło to zapraszam na szczerą recenzję patronacką :) Przypomnij sobie kiedy ostatnio przygniotło Cię poczucie bezradności i okrutnej pustki. Przypomnij sobie i chodź ze mną w podróż do pachnącej i słonecznej Portugali. Zobaczymy blaski i cienie sławy, odtworzymy rodzinne więzi, naprawimy błędy przeszłości i na nowo pokochamy… siebie, innych, miejsca i smaki. Zobaczymy przemiany na lepsze i gorsze, będziemy świadkami dowodów ludzkiej dobroci. Powtarzaj za mną „Wszystko już było” , ale może być raz jeszcze. „Częściowa utrata pamięci to przekleństwo czy błogosławieństwo?