Jeśli myśleliście, że Corinne Michaels w poprzednich 2 książkach z serii The Arrowood Brothers” posypała cukru, to tylko Wam się to wydawało. W ,,On jest dla mnie” lukier leje się strumieniami! Trzeci z braci dosłownie porywa Nas do swojego świata baseballu, rozkochuje w sobie i robi wszystko byśmy tylko nie odłożyli książki na półkę.
Zaczynam przyzwyczajać się do styli autorki. Jej książki nie bez powodu są bestsellerami – są nieprawdopodobnie lekkie, naładowane przeróżnymi emocjami i oczywiście są jak miód na serce czytelniczek, które najbardziej pragną szczęśliwych zakończeń. Przestałam się łudzić, że w serii o seksownych braciach Arrowood dostanę coś więcej i zaczęłam przymykać oko na wszelkie sztuczności wyrażeń, zwrotów i sytuacji. Czy zaczęłam czerpać przyjemność z lektury a ,,On jest dla mnie„ przypadło mi do gustu? Poniekąd!
Schemat w ,,On jest dla mnie” pozostaje bez zmian. Tym razem na starą farmę przyjeżdża Sean Arrowood i od razu wpada po uszy przez kilka nieodpowiednich decyzji. Jego przyjaciółka Devney także wie, że pobyt Seana w Sugarloaf może skończyć się dla nich tylko w jeden sposób – lecz przecież ona jest zaręczona. I tu jestem zła na autorkę, że ten wątek potraktowała tak pobieżnie. Szybko pozbyła się kłopotu jakim był narzeczony Devney i to w taki sposób, że nawet nie pamiętam jak miał na imię. Po prostu, w jednej scenie jeszcze jest a potem już do końca książki może już tylko raz zostaje wspomniana jego postać. Tak jakby to nie związek Devney był największym problemem w całej tej książce, a spodziewałam się głębszych rozterek bohaterki prawie do samej książki. Dostałam w zamian zupełnie inne epizody problematyczne, które jak zwykle rozwiązują się same, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Oczywiście rozwiązania leżą przed bohaterami dosłownie przed ich nosami, ale szukają ich przez całą książkę, gubiąc się po drodze jakieś 50 tysięcy razy.
Nie chcę być mocno krytyczna wobec tego tytułu, bo pomijają pojawiające się w tym tytule kwestie prywatnych odrzutowców, wypasionych loftów, znajomości i wszelakiego bogactwa czyta się to z pewną przyjemnością. Gdzieś między rozdziałami nawet szybciej zabiło mi serce i tu muszę autorce oddać, że wątki utraty bliskich osób i zagmatwanej przeszłości udało się jej wyprowadzić w czuły, dopracowany sposób co w końcu mnie poruszyło.
Mimo wszystkich poprzednich książek, nie tylko z tej serii, mam wrażenie że autorka rozwija się wraz ze swoimi bohaterami, a dokładniej mam na myśli to, że z każdym kolejnym bratem w książce pojawia się więcej odważnej erotyki, bardziej obrazowej a przy tym zbyt idealnej. I tak o to dochodzimy do kolejnej rzeczy, która denerwuje mnie w tego typu książkach i ja wiem, że nikt nie chce czytać o nieudanych stosunkach, ale w ,,On jest dla mnie” każda scena łóżkowa jest moim zdaniem aż za bardzo. Oczywiście Sean jest przedstawiony jako młody bóg, Devney tak jak jej przyjaciółki w poprzednich tytułach są przedstawione jako przeciętnej urody i figury dorosłe kobiety, które w oczach swoich mężczyzn są największymi pięknościami – wiecie, przede wszystkim kształtne piersi, zero obwisłej skóry itp. Obrazek, który podaje nam autorka jest mało rzeczywisty – każdy z męskich bohaterów kocha się tak jakby następnego dnia miało nie być, ma ogromny sprzęt i oczywiści figurę modela a żeńskie bohaterki są przedstawiane w skromny, niemalże bezosobowy sposób, a co za tym idzie każdy stosunek dla tych bohaterek jest niesamowity. Do tego dochodzą określenia jakich używa autorka i mimo to napisałam przed chwilą, to właśnie one sprawiały, że zamiast przeżywać z Devney jej uczucia i emocje po prostu parskałam śmiechem.
Na przykład:
,,Zaczynam się poruszać i odlatuję.” – Gdzie? W kosmos?
,,-Jesteś zdecydowanie lepsza od każdego kija na świecie.” – No tak, bo nie ma lepszego porównania dla kobiety niż kij do baseballa. Każda z nas marzy o takim komplemencie po seksie, prawda?
,,Na szczęście teraz wraca na właściwe miejsce i liże mnie mocniej, zataczając kręgi jeżykiem, szybciej niż poprzednio. To zupełnie jak pociąg, który pędzi prosto na mnie z taką prędkością, że nie zdoła się zatrzymać, musi mnie w końcu rozjechać.” – Ja tam nigdy nie chciałam być rozjechana przez pociąg, zwłaszcza w takim momencie, ale co ja tam wiem xD
To nie jest zła seria, a tym bardziej nie jest to zła książka. Ma swoje momenty, tak jak mówiłam części przepełnione żałobą po stracie, te chwile grozy i niepewności a także tęsknoty są w stanie dotrzeć do najtwardszych czytelników. Można przymknąć oko na nieścisłości, można nawet nie roztrząsać w myślach tego, że na miejscu bohaterów postąpilibyśmy inaczej – to nic, przez ,,On jest dla mnie” można przejść gładko, czerpiąc przyjemność z czytania. Dla fanów serii będzie to świetna pozycja, nie wiem nawet czy nie lepsza od poprzednich. Bardziej pikantna, bardziej zachłanna i po prostu cała bardziej. Tych nieprzekonanych odsyłam do poprzednich moich recenzji książek z serii The Arrowood Brothers :) TUTAJ i TUTAJ
Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA!
Zaczynam przyzwyczajać się do styli autorki. Jej książki nie bez powodu są bestsellerami – są nieprawdopodobnie lekkie, naładowane przeróżnymi emocjami i oczywiście są jak miód na serce czytelniczek, które najbardziej pragną szczęśliwych zakończeń. Przestałam się łudzić, że w serii o seksownych braciach Arrowood dostanę coś więcej i zaczęłam przymykać oko na wszelkie sztuczności wyrażeń, zwrotów i sytuacji. Czy zaczęłam czerpać przyjemność z lektury a ,,On jest dla mnie„ przypadło mi do gustu? Poniekąd!
,,Przyjaźnię się z Devney od szóstego roku życia, ale nigdy jej nie powiedziałem, jak bardzo ją kocham.
Jako zawodowy gracz w baseball spędzam większą część roku w rozjazdach, ale ona jest moim domem – jedynym, jaki znałem. Kiedy wróciłem do Sugarloaf, aby zająć się rodzinną farbą, dowiedziałem się, że Devney zamierza wyjść za mąż. Ale to był nieodpowiedni mężczyzna. Wpadłem w rozpacz. Nie małego do tego dopuścić.
Jeden cudowny pocałunek zmienił wszystko. Mam sześć miesięcy, żeby przekonać Devney, by to ze mną rozpoczęła nowe życie. Robię co w mojej mocy. W końcu wydaje się, że osiągnąłem swój cel – nasz związek rozkwita i jesteśmy zgodni, że uda nam się wspólnie pokonać wszelkie przeszkody. I wtedy dochodzi do tragedii, która na zawsze odmienia życie Devney. Moja ukochana nie może ze mną wyjechać, ja zaś, związany kontraktem, na pewno nie zostanę w Sugarloaf. Wiem, że ona jest dla mnie tą jedyną, lecz być może będę musiał pozwolić jej odejść.”
Schemat w ,,On jest dla mnie” pozostaje bez zmian. Tym razem na starą farmę przyjeżdża Sean Arrowood i od razu wpada po uszy przez kilka nieodpowiednich decyzji. Jego przyjaciółka Devney także wie, że pobyt Seana w Sugarloaf może skończyć się dla nich tylko w jeden sposób – lecz przecież ona jest zaręczona. I tu jestem zła na autorkę, że ten wątek potraktowała tak pobieżnie. Szybko pozbyła się kłopotu jakim był narzeczony Devney i to w taki sposób, że nawet nie pamiętam jak miał na imię. Po prostu, w jednej scenie jeszcze jest a potem już do końca książki może już tylko raz zostaje wspomniana jego postać. Tak jakby to nie związek Devney był największym problemem w całej tej książce, a spodziewałam się głębszych rozterek bohaterki prawie do samej książki. Dostałam w zamian zupełnie inne epizody problematyczne, które jak zwykle rozwiązują się same, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Oczywiście rozwiązania leżą przed bohaterami dosłownie przed ich nosami, ale szukają ich przez całą książkę, gubiąc się po drodze jakieś 50 tysięcy razy.
,,O tak, pożądanie jest najsilniejszym z nich; Sean przyciąga mnie w tej samej chwili, gdy zarzucam mu ręce na szyję. Pragnąć go jest dziecinnie łatwo.
Problem stanowi utrzymanie go przy sobie.
Nie pozwalam myślom wędrować w tamte rejony, ponieważ teraz Sean należy do mnie, a ja zawsze będę należeć do niego.
Całuje mnie z bezbrzeżną czułością. Ból złamanego serca i tęsknota mieszają się w nim z miłością. Dziś wieczorem chcę go kochać, tak jakby nie było jutra. Jakby czekało nas jeszcze mnóstwo takich chwil i nigdy nie mielibyśmy się rozstać.
Całujemy się powoli, zmysłowo, pozwalając naszym językom tańczyć odwieczny taniec. Sean wsuwa mi palce we włosy i odchyla głowę by całować mnie w szyję. Nasze pocałunki są jak łyk rześkiego powietrza o poranku. Jest w nich nadzieja, że nowy dzień okaże się wspaniały, wywołują uczucie boskiego spokoju i ukojenia, Pragnę się z nim całować do końca świata, pławiąc się w emanującej z niego łagodności.”
Nie chcę być mocno krytyczna wobec tego tytułu, bo pomijają pojawiające się w tym tytule kwestie prywatnych odrzutowców, wypasionych loftów, znajomości i wszelakiego bogactwa czyta się to z pewną przyjemnością. Gdzieś między rozdziałami nawet szybciej zabiło mi serce i tu muszę autorce oddać, że wątki utraty bliskich osób i zagmatwanej przeszłości udało się jej wyprowadzić w czuły, dopracowany sposób co w końcu mnie poruszyło.
Mimo wszystkich poprzednich książek, nie tylko z tej serii, mam wrażenie że autorka rozwija się wraz ze swoimi bohaterami, a dokładniej mam na myśli to, że z każdym kolejnym bratem w książce pojawia się więcej odważnej erotyki, bardziej obrazowej a przy tym zbyt idealnej. I tak o to dochodzimy do kolejnej rzeczy, która denerwuje mnie w tego typu książkach i ja wiem, że nikt nie chce czytać o nieudanych stosunkach, ale w ,,On jest dla mnie” każda scena łóżkowa jest moim zdaniem aż za bardzo. Oczywiście Sean jest przedstawiony jako młody bóg, Devney tak jak jej przyjaciółki w poprzednich tytułach są przedstawione jako przeciętnej urody i figury dorosłe kobiety, które w oczach swoich mężczyzn są największymi pięknościami – wiecie, przede wszystkim kształtne piersi, zero obwisłej skóry itp. Obrazek, który podaje nam autorka jest mało rzeczywisty – każdy z męskich bohaterów kocha się tak jakby następnego dnia miało nie być, ma ogromny sprzęt i oczywiści figurę modela a żeńskie bohaterki są przedstawiane w skromny, niemalże bezosobowy sposób, a co za tym idzie każdy stosunek dla tych bohaterek jest niesamowity. Do tego dochodzą określenia jakich używa autorka i mimo to napisałam przed chwilą, to właśnie one sprawiały, że zamiast przeżywać z Devney jej uczucia i emocje po prostu parskałam śmiechem.
Na przykład:
,,Zaczynam się poruszać i odlatuję.” – Gdzie? W kosmos?
,,-Jesteś zdecydowanie lepsza od każdego kija na świecie.” – No tak, bo nie ma lepszego porównania dla kobiety niż kij do baseballa. Każda z nas marzy o takim komplemencie po seksie, prawda?
,,Na szczęście teraz wraca na właściwe miejsce i liże mnie mocniej, zataczając kręgi jeżykiem, szybciej niż poprzednio. To zupełnie jak pociąg, który pędzi prosto na mnie z taką prędkością, że nie zdoła się zatrzymać, musi mnie w końcu rozjechać.” – Ja tam nigdy nie chciałam być rozjechana przez pociąg, zwłaszcza w takim momencie, ale co ja tam wiem xD
To nie jest zła seria, a tym bardziej nie jest to zła książka. Ma swoje momenty, tak jak mówiłam części przepełnione żałobą po stracie, te chwile grozy i niepewności a także tęsknoty są w stanie dotrzeć do najtwardszych czytelników. Można przymknąć oko na nieścisłości, można nawet nie roztrząsać w myślach tego, że na miejscu bohaterów postąpilibyśmy inaczej – to nic, przez ,,On jest dla mnie” można przejść gładko, czerpiąc przyjemność z czytania. Dla fanów serii będzie to świetna pozycja, nie wiem nawet czy nie lepsza od poprzednich. Bardziej pikantna, bardziej zachłanna i po prostu cała bardziej. Tych nieprzekonanych odsyłam do poprzednich moich recenzji książek z serii The Arrowood Brothers :) TUTAJ i TUTAJ
Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA!
Komentarze
Prześlij komentarz