Przejdź do głównej zawartości

,,W zamknięciu" Kate Simants

Długo zastanawiałam się co jeszcze mogę napisać o tej książce, co jeszcze nie zostało napisane przez innych recenzentów, ale niestety nie wymyśliłam chyba nic nowego, dlatego trochę się powtórzę. To dobra książka, warta przebrnięcia przez wszystkie 510 stron. Kate Simants stworzyła bardzo udany debiut, wskakując na moją listę autorów wartych obserwowania w oczekiwaniu na ich kolejną powieść. Zaczyna się niewinnie, rytmicznie się rozkręca i w końcu daje finał, którego nikt się nie spodziewał.


,,Ellie Power sprawia wrażenie zwykłej dziewiętnastolatki. Mieszka z matką, z którą łączą ją dobre relacje, spotyka się z kochającym chłopakiem i ma przyszłość przed sobą. Ale to normalne życie to tylko pozory.
Spokojna i sympatyczna pod osłoną nocy staje się inną osobą. Wpada w furię, jest agresywna i nieprzewidywalna. Christine, matka Ellie, przez lata wypracowała skuteczny, choć przerażający sposób panowania nad emocjami córki. Co wieczór zamyka na klucz drzwi od jej sypialni. Z troski o nią i ze strachu o siebie. Dla bezpieczeństwa ich obu.
Pewnego ranka Ellie budzi się i przerażona odkrywa, że zamek w jej pokoju został wyłamany od środka, a ubłocone ubrania leżą wciśnięte w kąt. Na ciele ma siniaki a zdarta skóra na szyi przypomina ślad po drucie kolczastym. Niestety nic nie pamięta, ale wie, że minionej nocy musiało się wydarzyć coś bardzo złego. Po raz kolejny.
Rosnący niepokój potęguje fakt, że chłopak Ellie, Matt, zniknął bez śladu.”

Już od pierwszego rozdziału dostajemy mistrzowsko nakreśloną sytuację, wprowadzającą czytelnika w świat Ellie. Świat pełen paraliżującego strachu i ogromnego bólu. Jak to jest nie panować nad własnym ciałem, jak to jest żyć ze świadomością, że w Twoim ciele żyje jeszcze inna osoba? No i wreszcie jak się z tym pogodzić, nawet kiedy diagnoza jest już postawiona?

Christine i Ellie przez całe życie uciekają. Podejmowały kilkukrotnie próbę wyleczenia Ellie, ale gdy żadna z nich nie przyniosła efektów, postanowiły się zaszyć, żyć tak niepozornie jak tylko się da by w razie czego bez problemu zniknąć i pojawić się w innym miejscu. Ellie ma zaburzenie dysocjacyjne osobowości i nikt nie potrafi jej pomóc. Ani matka, ani dawna najlepsza przyjaciółka, ani kochający ją chłopak, nawet psychoterapeuta, doktor Cox. Wydarzenia z przeszłości, kiedy Ellie była jeszcze nastolatką, sprawiają, że gdy znika Matt, prowadzący śledztwo sierżant Mae, wie, że nie będzie to łatwa sprawa. Nie gdy jedną z podejrzanych jest Ellie Power, z którą spotkał się już wcześniej.

,,Wyprostowałam się, mrucząc pod nosem numer. Był mi nieznany. Matt wykonał z nim dwudziestominutową rozmowę tego samego dnia co międzynarodowe połączenie. Siedem dni temu. Potem kolejne, po dwóch dniach, trwające jedenaście minut. Musiałam się upewnić. Wprowadziłam numer na klawiaturze, wcisnęłam znaczek słuchawki i przyłożyłam telefon do ucha. Sygnał łączenia rozbrzmiał w mojej głowie niczym syrena, ale udało mi się jeszcze w tym czasie przejrzeć pozostałe strony billingu. W ciągu jednego miesiąca kontaktował się z tym numerem czternaście razy.
Z numerem, którego Matt, nie powinien znać.
Dodzwoniłam się.
- Tu skrzynka głosowa doktora Charlesa Coxa – usłyszałam nagrane powitanie. – Proszę o zostawienie wiadomości.”

Na plus mogę zaliczyć to, że cała fabuła prowadzona jest dwutorowo – oczami zarówno Ellie jak i sierżanta Mae. Dzięki temu, poznajemy tę historię praktycznie z każdej strony a dodatkowo mamy szansę też przyjrzeć się pobocznym wątkom, takim jak problemy Mae z córką i byłą żoną, relacje Ellie z matką, czy związek z Mattem. Brakowało mi punktu widzenia drugiej osobowości Ellie, jakiegoś fragmentu z jednej z nocnych fug, ale nie odczułam mocno tego braku, bowiem zmiana punktów widzenia i tak była dla mnie niestety dość męcząca. Każda zmiana wiąże się z tym, że każdy rozdział pisany jest inną narracją. Ellie – pierwszoosobowo, Mae – trzecioosobowo. Przeplatanie się wątków z przeplatającym się ciągle stylem powodowało, że ciężko było mi się skupić, moja uwaga wciąż była rozpraszana przez te zmiany narracji. Jestem jednak świadoma, że napisanie całej książki z narracją pierwszej osoby lub odwrotnie, nie dałoby takiego samego efektu końcowego, jaki mamy teraz. Mimo to, uważam że dla samej przedstawionej w tej książce historii można przymknąć oko na te zabiegi.
Nie można natomiast przymknąć oka na kilka logicznych błędów. Bardzo nie lubię, jak świetna książka ,,wykłada się” na takich, z pozoru, drobiazgach, które psują odbiór całego założenia. Motyw zamkniętych drzwi, zamykania Ellie w jej sypialni jest tu wymieniany jako ten przerażający sposób na pozorne panowanie nad córką, ale gdy w dalszej części książki Ellie zostaje zamknięta w pokoju… z łatwością wychodzi oknem. Ten fragment czytałam nawet kilka razy, żeby dobrze zrozumieć to co autorka napisała w swojej książce. Jaki sens ma zamykanie Ellie w pokoju na cztery spusty jeśli okno w jej sypialni pozostaje niczym niezabezpieczone? Po co Christine zabrała i schowała wszystkie ostre i potencjalnie niebezpieczne przedmioty przed swoją córką, skoro w każdej chwili ta mogła uciec przez okno? Tak jak zresztą robi, ale później. Mam nadzieję, że po prostu ja czegoś nie doczytałam, albo jest to zwykłe niedopatrzenie autorki, ale dla mnie – to okno trochę popsuło całą ,,zabawę”.

,,Cox powoli napił się wody. Wypił ją do końca. Następnie poprawił kołnierzyk. Takie skupianie się na kolejnych drobnych czynnościach, takie ciągi gestów stanowiły oznakę dobrze znaną Mae. Nadchodziły przed punktem kulminacyjny, przesłuchania, zawsze wtedy, gdy przesłuchiwany robił ostatni krok i wyjawiał coś, czego dłużej już nie potrafił zatajać. Mae niemalże czuł, jak powietrze dookoła nich gęstnieje.
- Sfotografowałem ślady obrażeń na ciele Ellie. Według mojej teorii, skoro nie potrafiła dokładnie przypomnieć sobie okoliczności wypadku, podczas którego ich doznała, było prawdopodobne, że wiązały się z traumą, która spowodowała dysocjację. Ellie uważa, że blizny to skutek poparzeń z wywróconej patelni z wrzącą cieczą. Ja jednak, nie wdając się teraz w rozważania natury dermatologicznej, nie byłem tego taki pewien. Chociażby na nogach miała takie poparzenia, które bardziej przypominały oparzenia kontaktowe czy też wystawienie na działanie płomieni.”

,,W zamknięciu” jest jednak książką, której prawda jest głęboko ukryta i każdy z bohaterów musi sam do niej się dokopać. Liczne motywy poboczne, takie jakie miłość matki do córki, trudne relacje ojca z córką, ojca z byłą żoną czy kontakty służbowe dodają tej książce autentyczności. A dodatkowo, autorka sięga też po kilka takich, których nie ma wiele w literaturze tego typu, więc tu już sam pomysł zasługuje na duuużego plusa. Jeśli miałabym się jednak czegoś jeszcze czepić to do tego, że nie wszystkie te wątki zostały rozwiązane. I tak, wątek życia prywatnego sierżanta Mae był rozwinięty na tyle, by zżyć się z tym bohaterem, ale nie rozwinięty w takim stopni by odczuć po nim jakiś niedosyt. Brakuje mu zakończenia, ale gdyby w ogóle go nie było to książka też by na tym nie straciła. W tym miejscy warto wspomnieć o reszcie bohaterów i ich charakterach – większość mi się podobała. Postacie były prawdziwe, można im było uwierzyć , ale postaci Ellie nie polubiłam w ogóle. Ciężko było mi postawić się w jej ciele, żeby zrozumieć co przechodzi. Na pewno była w tym wszystkim zagubiona, była przerażona i skołowana, ale jej decyzje pozostawały dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Miałam wrażenie, że wszystko co robi, robi na złość wszystkim dookoła, że robi to na przekór, tylko po to by samej rozwiązać tajemnicę.

Mimo wszystko ,,W zamknięciu” to naprawdę świetna książka. Rozwiązanie sprawy okazuje się znacznie bardziej skomplikowane, niż jawi nam się przez wszystkie strony i z całą pewnością mogę powiedzieć, że finał jest zaskakujący, nawet jak dla mnie. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać tę pozycję i z czystym sumieniem mogę ją Wam polecić.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu MUZA!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[książka a ekranizacja #2] ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"

Czytając ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” wiedziałam, że za zapowiadany na okładce zabiorę się niemalże od razu po przeczytaniu książki. Tak faktycznie zrobiłam więc korzystając z wolnej chwili zapraszam Was na drugi post z zaczętej rok temu serii [książka a ekranizacja] Ten tytuł był już w mojej świadomości od dość dawna, a już zwłaszcza jeśli chodzi o film, który na liście netflixa przewijał się u mnie więcej niż kilka razy. Zawsze jednak wzbraniałam się przed obejrzeniem, bo przecież najpierw czytam książki a dopiero później oglądam ich filmowe obrazy i gdy natrafiłam w wakacje na książkowy kiermasz booksale.pl a w jego asortymencie znalazłam egzemplarz „Miłośników..)” to sami wiecie… On sam praktycznie załadował się do mojej zakupowej torby. Nie wiem tylko dlaczego z przeczytaniem zwlekałam aż do jesieni, chyba podświadomie czułam, że ten tytuł potrzebuje odpowiedniego klimatu i nastroju by odebrać go w całej swojej wspaniałości. To samo okaza

"Bez oklasków" czyli Jan Englert szczerze o sobie!

Polubiłam w tej książce to, że jest ona żywą historią, niejako zobrazowaniem wydarzeń i chronologii Polskiej Sceny Teatralnej i Filmowej. I polubiłam też te uczucia, które we mnie wywołała – przypomniała mi bowiem jak bardzo lubię teatr i jak bardzo lubię być nie tylko widzem. Był przecież czas, kiedy z teatrem wiązałam swoją przyszłość a pozalekcyjną część swojej edukacji spędzałam właśnie w kołach teatralnych i grupie aktorskiej. Jan Englert w rozmowie z Kamilą Drecką przedstawił ciekawy punkt widzenia. Swój punkt widzenia na świat, który warto poznać i to w tej książce jest równie ważne jak sama otoczka rzeczowego i dobrze przygotowanego wywiadu. Napisanie recenzji „Bez oklasków” zajęło mi okrutnie dużo czasu, głównie ze względu na to, że nie mogłam patrzeć w ekran laptopa dłużej niż piętnaście minut, ale też dlatego, ciężko mi było zebrać po niej myśli. Sama rozmowa wywołała u mnie całą kaskadę przeróżnych odczuć od radości po nostalgię. „Jan Englert mówi o sobie, że jest złożony

[RECENZJA PATRONACKA] "Wszystko już było" Marta Lenkowska

No i stało się! Debiut literacki Marty Lenkowiskiej już śmiga na rynku wydawniczym zbierając same pozytywne opinie. To dla mnie książka wyjątkowa pod wieloma względami, między innymi dlatego, że to także mój… DEBIUT PATRONACKI! Tak, dobrze czytacie, moje logo po raz pierwszy pojawiło się oficjalnie na okładce książki, którą możecie już zamawiać w księgarniach! A jeśli chcecie dowiedzieć się co mnie w tej książce dodatkowo ujęło to zapraszam na szczerą recenzję patronacką :) Przypomnij sobie kiedy ostatnio przygniotło Cię poczucie bezradności i okrutnej pustki. Przypomnij sobie i chodź ze mną w podróż do pachnącej i słonecznej Portugali. Zobaczymy blaski i cienie sławy, odtworzymy rodzinne więzi, naprawimy błędy przeszłości i na nowo pokochamy… siebie, innych, miejsca i smaki. Zobaczymy przemiany na lepsze i gorsze, będziemy świadkami dowodów ludzkiej dobroci. Powtarzaj za mną „Wszystko już było” , ale może być raz jeszcze. „Częściowa utrata pamięci to przekleństwo czy błogosławieństwo?