Przejdź do głównej zawartości

Wakacyjne wspomnienia cz. 2.

J od dłuższego czasu nosił się z zamiarem odwiedzenia rodziny w Rzeszowie a ja nie chciałam po prostu siedzieć w domu- tak więc w planach wakacyjnych mieliśmy niespodziewanie jeszcze jedną podróż. Wróciliśmy z Torunia do Łodzi, gdzie mieliśmy dwa dni na przepakowanie się, zrobienie szybkiego prania i kolejny wyjazd. Tym razem zamiast pociągu wybraliśmy autobus, który po dziesięciu godzinach dostarczył nas całych i zdrowych na dworzec w Rzeszowie. Była to już moja druga wizyta w tym mieście a czas i tak mieliśmy ograniczony. Wieczór spędziliśmy w gronie rodzinnym a już od następnego dnia oddałam się całkowicie pracy licencjackiej. Może i za dnia, będąc zagrzebaną w książkach, nie byłam zbytnio rozrywkowa, ale wieczorami pozwalaliśmy sobie na krótkie spacery ulicami miasta. W końcu skończyłam to co miałam napisać, w terminie wysłałam rozdział więc mogliśmy nawet trochę pozwiedzać. 
Naszym celem został zamek-muzeum w Łańcucie. Obecny Zamek wzniesiony został w latach 1629 - 1642 na polecenie Stanisława Lubomirskiego we wzór nowoczesnych wtedy rezydencji ,,palazzo in fortezza”. Początkowo składał się z budynku mieszkalnego z wieżami w narożach oraz otaczającej całość- fortyfikacji bastionowej. W 2 połowie XVIII wieku ówczesna właścicielka Łańcuta- Izabella z Czartoryskich Lubomirska przekształciła fortecę w przepiękny zespół pałacowo – parkowy, w którym pracowało wielu znakomitych artystów. Najważniejsze zmiany zaszły w układzie zamku i jego wyposażeniu- całość dostosowując na modłę obowiązującej wtedy mody. 
Front Zamku w Łańcucie

W latach siedemdziesiątych XVIII wieku rozpoczęto kształtowanie parku otaczającego cały Zamek. Zlikwidowano przedwały i zasadzono lipy tworząc w ten sposób aleję spacerową. Ówcześnie Łańcut należał do najwspanialszych rezydencji w Polsce, w którym kwitło życie artystyczne- muzyczne i teatralne. 
Jedno z pomieszczeń Zamku

Zamek w latach 1889 – 1911 przeszedł generalny remont, połączony z dużą przebudową. Renowacji i przebudowie uległy wszystkie kondygnacje, gdzie między innymi założono instalację wodociągową, kanalizację i instalację elektryczną. Większość istniejących obecnie wnętrz powstało właśnie wtedy. Elewacje Zamku przekształcono w styl francuskiego neobaroku. Prace w parku rozpoczęto w 1890 roku i zajęły one aż czternaście lat! Park został aż dwukrotnie powiększony oraz otoczony ogrodzeniem a w jego obszar włączono nowo powstałe ogrody- Ogród Włoski oraz Różany. 

Od tamtej pory w Łańcuckim zamku przyjmowano wielu znamienitych gości takich jak rodziny królewskie czy polityków. Do najsławniejszych gości w Łańcucie można zaliczyć króla rumuńskiego Ferdynanda wraz z małżonką oraz księcia Kentu z żoną i przyjaciółmi. 

(Wszystkie informacje pochodzą ze strony internetowej Zamek – Łańcut.) 

Na terenie zespołu parkowego warto zobaczyć również szklarnie, wybudowaną w 1904 roku przez ówczesnych właścicieli Łańcuta- Elżbietę i Romana Potockich. Dawniej pełniła ona funkcję zaplecza dla Palmiarni, teraz znajduję się przepiękna i bogata Storczykarnia. Zespół szklarni składa się z części wystawowej, zaplecza i kawiarni (w której można zjeść pyszne lody i posiedzieć na wygodnych leżaczkach wsłuchując się w szum wody). W Storczykarni można znaleźć znakomite oraz historyczne gatunki orchidei.
Jeden z okazów Łańcuckiej Storczykarni

Jeden z okazów Łańcuckiej Storczykarni

Wnętrze Łańcuckiej Storczykarni

Wnętrze Łańcuckiej Storczykarni

Powrót z Rzeszowa zajął Nam niestety więcej czasu niż te sześć godzin, przez to po powrocie do Łodzi mieliśmy jeszcze mniej czasu na przepakowanie niż to planowaliśmy. Podołaliśmy jednak wyzwaniu i już nad ranem byliśmy znowu w trasie. Tym razem nie sami i... samochodem. Przygoda czekała. Późnym popołudniem staliśmy na szczycie punktu widokowego nad zalewem Solińskim w ukochanych przez nas Bieszczadach. Wieczór spędziliśmy przy kartach i gorącej herbatce. Inaczej rzecz miała się w nocy. J postanowił.. iść na spacer. A jak J się uprze to nie ma zmiłuj. Dlatego machnęłam ręką i poszłam pod prysznic. A gdy kilkanaście minut później leżałam już w łóżku i czytałam książkę, rozegrała się między nami taka oto rozmowa sms'owa: 

„Ja- Przypomniałam sobie, że na wyspie może być ochrona, nie daj się złapać. 

Fox- Okay. 

Fox- Słyszę niedźwiedzia. 

Fox- Już wracam!” 

J wrócił jednak cały i zdrowy, ale do końca wyjazdu na nocne spacery już się nie wybierał. 
Widok z drogi nad Zalew Soliński
Widok z punktu widokowego nad Zalewem Solińskim

A po śniadaniu wyruszyliśmy zwiedzać. Na początek tama na Zalewie Solińskim i okolica. Zwiedzanie wnętrza tamy musieliśmy jednak odłożyć na popołudnie, także z przyjemnością odbyliśmy spacer nad jedną z pobliskich, dość kamiennych plaż by skorzystać trochę ze słońca i popuszczać kaczki na wodzie, a w nieodległej restauracji zjeść sycący obiad. Do wnętrza tamy organizowane są wycieczki grupowe, trzeba najpierw zapisać się na listę chętnych na daną godzinę. Na początku puszczany jest krótki film o historii, budowie i działaniu tamy, porównanie jej z innymi tamami w Polsce. Potem, wyposażeni w ochronne kaski ruszamy z przewodnikiem w głąb terenu, gdzie po przejściu kontroli możemy wejść do środka całej budowli. Oczywiście ciągle z przewodnikiem, słuchając jego opowieści i mogąc zadawać pytania. Pro tip: mimo wysokiej temperatury warto zabrać ze sobą ciepłą bluzę lub kurtkę. Wewnątrz tamy panuje temperatura o wiele niższa niż na zewnątrz- bliska niemalże zeru stopni! 
Widok z tamy na Zalewie Solińskim

Dlatego też po skończeniu zwiedzania udaliśmy się na kolejną plaże, tym razem po to by odpocząć i skorzystać z możliwości kąpieli w zalewie Solińskim. 
Widok z jednej plaż Zalewu Solińskiego

Dzień trzeci zapowiadał się obiecująco jednak po śniadaniu tak się rozpadało, że wyjście w góry stało się niemożliwe. Leżąc w łóżkach i czytając książki, śpiąc lub grając w karty spędziliśmy całe przedpołudnie. Po południu jednak mama przeszła się po naszych domkach i zgarnęła nas wszystkich do pionu. Wsadziła wszystkich do auta razem z prowiantem i ciepłą herbatą, zapasem płaszczy przeciwdeszczowych i parasoli i tatą za kierownicą, O i R do drugiego auta z R za kierownicą i wskazała palcem na mapę. Tak wyruszyliśmy na wycieczkę objazdową w strugach deszczu, nie wiedząc nawet gdzie wylądujemy finalnie. 
Rano gorąca herbata w pełnym słońcu jest najlepsza!

Całe szczęście dnia następnego pogoda była już bardziej znośna. Wiał chłodny wiatr, ale przez chmury przebijało się słońce co dało nam nadzieję, że nie będzie padać. Zaplanowaliśmy trasę, spakowaliśmy się i pojechaliśmy by z odpowiedniego parkingu wyjść w końcu w góry. Za cel wzięliśmy Połoninę Caryńską, położoną 1297 metrów nad poziomem morza. Wybraliśmy łagodniejsze, ale dłuższe podejście po to by mieć krótszą drogę powrotną (według map wszystko się zgadzało) toteż rozpoczęliśmy wędrówkę. Droga była.. przyjemna. Moja kondycja wtedy była trochę nadszarpnięta, ale dałam radę. Z kilkuminutowym opóźnieniem od czoła naszej małej grupy, ale weszłam na szczyt z kilkoma tylko przystankami na odpoczynek i kilkoma na zrobienie paru zdjęć. Z całego wyjazdu ta ,,wycieczka” była zdecydowanie najciekawsza. A to ze względu na atmosferę w jakiej przyszło nam się wspinać. Mianowicie tego dnia chmury były tak nisko, że cóż... Był to jak bardzo ciężki spacer w chmurach. Magicznie, mrocznie, wyczerpująco, ale też satysfakcjonująco. Ze szczytu nie było wiele widać, raptem na 30 sekund wiatr rozwiał chmury i mogliśmy zobaczyć w dole te wszystkie wioski i oddalone miasta. Widoki zapierały dech w piersiach, ale tylko przez chwilę. Potem znów trzeba było uważać, by nie spaść w mglistą otchłań, zaczynającą się tuż obok krawędzi. Zejście było już zdecydowanie przyjemniejsze- słońce przygrzało trochę mocniej a wiatr się uspokoił. W miarę jak schodziliśmy rozstępowały się też chmury i mogliśmy zdjąć z siebie niepotrzebne już warstwy. Będąc w dole złapaliśmy busa, który akurat podjechał i mógł zabrać nas na nasz parking. 
Droga na szczyt Połoniny Caryńskiej

Droga na szczyt Połoniny Caryńskiej

Nasza wędrówka tak mnie zmogła, że nim dotarliśmy do miejsca zbiórki z O i R, usnęłam w samochodzie a potem nie mogłam się dobudzić na posiłek (co nie często mi się zdarza z moją miłością do jedzenia!) 
Po obiedzie niestety O i R i J musieli wracać do domu, wcześniej ponieważ kończył im się urlop. Pożegnaliśmy się więc na parkingu, moje i J wspólne wakacje właśnie dobiegały końca. 
Widok (prawie) ze szczytu Połoniny Caryńskiej

Widok (prawie) ze szczytu Połoniny Caryńskiej

Ja i rodzice wróciliśmy do domu dnia następnego. Planowo mieliśmy spędzić w Bieszczadach jeszcze dwa dni, ale pogoda tak się pogorszyła, że szkoda nam było siedzenia w domkach. 


Takie wakacje lubię- intensywny odpoczynek, zwiedzanie, wędrowanie, spacerowanie, wypoczywanie i relaksowanie się. Mimo fizycznego zmęczenia czuję się potem lepiej. Jestem wypoczęta i gotowa na nowe, jesienne i zimowe wyzwania. Mam co wspominać gdy oglądam wspólne zdjęcia i zdjęcia zabytków. Mam o czym opowiadać i co przeżywać przez resztę roku. 
Obcowanie ze sztuką i z naturą sprawia, że czujemy się lepiej. Rozwijamy przez to wszystkie te rzeczy, które są w nas najlepsze a co najlepsze- jeśli dobrze poszukamy możemy za to nic nie zapłacić.

Życzę Wam własnie takich podróży. Kształcących, pełnych wrażeń i wyzwań, takich, które zapamiętacie do końca życia.
Do następnego!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[książka a ekranizacja #2] ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"

Czytając ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” wiedziałam, że za zapowiadany na okładce zabiorę się niemalże od razu po przeczytaniu książki. Tak faktycznie zrobiłam więc korzystając z wolnej chwili zapraszam Was na drugi post z zaczętej rok temu serii [książka a ekranizacja] Ten tytuł był już w mojej świadomości od dość dawna, a już zwłaszcza jeśli chodzi o film, który na liście netflixa przewijał się u mnie więcej niż kilka razy. Zawsze jednak wzbraniałam się przed obejrzeniem, bo przecież najpierw czytam książki a dopiero później oglądam ich filmowe obrazy i gdy natrafiłam w wakacje na książkowy kiermasz booksale.pl a w jego asortymencie znalazłam egzemplarz „Miłośników..)” to sami wiecie… On sam praktycznie załadował się do mojej zakupowej torby. Nie wiem tylko dlaczego z przeczytaniem zwlekałam aż do jesieni, chyba podświadomie czułam, że ten tytuł potrzebuje odpowiedniego klimatu i nastroju by odebrać go w całej swojej wspaniałości. To samo okaza

"Bez oklasków" czyli Jan Englert szczerze o sobie!

Polubiłam w tej książce to, że jest ona żywą historią, niejako zobrazowaniem wydarzeń i chronologii Polskiej Sceny Teatralnej i Filmowej. I polubiłam też te uczucia, które we mnie wywołała – przypomniała mi bowiem jak bardzo lubię teatr i jak bardzo lubię być nie tylko widzem. Był przecież czas, kiedy z teatrem wiązałam swoją przyszłość a pozalekcyjną część swojej edukacji spędzałam właśnie w kołach teatralnych i grupie aktorskiej. Jan Englert w rozmowie z Kamilą Drecką przedstawił ciekawy punkt widzenia. Swój punkt widzenia na świat, który warto poznać i to w tej książce jest równie ważne jak sama otoczka rzeczowego i dobrze przygotowanego wywiadu. Napisanie recenzji „Bez oklasków” zajęło mi okrutnie dużo czasu, głównie ze względu na to, że nie mogłam patrzeć w ekran laptopa dłużej niż piętnaście minut, ale też dlatego, ciężko mi było zebrać po niej myśli. Sama rozmowa wywołała u mnie całą kaskadę przeróżnych odczuć od radości po nostalgię. „Jan Englert mówi o sobie, że jest złożony

[RECENZJA PATRONACKA] "Wszystko już było" Marta Lenkowska

No i stało się! Debiut literacki Marty Lenkowiskiej już śmiga na rynku wydawniczym zbierając same pozytywne opinie. To dla mnie książka wyjątkowa pod wieloma względami, między innymi dlatego, że to także mój… DEBIUT PATRONACKI! Tak, dobrze czytacie, moje logo po raz pierwszy pojawiło się oficjalnie na okładce książki, którą możecie już zamawiać w księgarniach! A jeśli chcecie dowiedzieć się co mnie w tej książce dodatkowo ujęło to zapraszam na szczerą recenzję patronacką :) Przypomnij sobie kiedy ostatnio przygniotło Cię poczucie bezradności i okrutnej pustki. Przypomnij sobie i chodź ze mną w podróż do pachnącej i słonecznej Portugali. Zobaczymy blaski i cienie sławy, odtworzymy rodzinne więzi, naprawimy błędy przeszłości i na nowo pokochamy… siebie, innych, miejsca i smaki. Zobaczymy przemiany na lepsze i gorsze, będziemy świadkami dowodów ludzkiej dobroci. Powtarzaj za mną „Wszystko już było” , ale może być raz jeszcze. „Częściowa utrata pamięci to przekleństwo czy błogosławieństwo?