Pojęcie przyjaźni na śmierć i życie nabiera tutaj zupełnie nowego znaczenia, nadając prostym relacjom skomplikowanych podtekstów, aluzji i wzajemnych oskarżeń. Bez i Izzy zawsze były razem. Bec i Izzy miały nigdy nie przestać się przyjaźnić…
,,Toksyczna przyjaźń” zachwyciła mnie swoim opisem. Zgłosiłam się do recenzji a potem nie cierpliwie przebierałam nogami, nie mogąc doczekać się aż przyjdzie do mnie mój egzemplarz. W końcu, po długiej drodze jaką zaliczyłam z ,,Miłość na później” miałam nadzieję na przerwanie mojego małego zastoju czytelniczego. Książka Polly Phillips wydała mi się ku temu doskonała. Książka z dreszczykiem, przyjaźń, rywalizacja a to wszystko w kryminalnej otoczce morderstwa i śledztwa? Kto by nie chciał przeczytać takiej książki?!
To jest to co miałam dostać, a co finalnie dostałam?
Dramat. Dramat w trzech aktach i to głównie dla czytelnika.
Tak jak ciężko mi było przebrnąć przez więcej niż dwie strony jednego dnia, tak jak na przeczytanie całości zmusiłam się i poświęciłam na to dwie noce – tak ta książka nie zaoferowała mi absolutnie niczego ciekawego. Zamiast trzymającej w napięciu historii morderstwa, zamiast może wciągającego śledztwa głównej bohaterki by oczyścić się z zarzutów dostajemy dramat obyczajowy, nastawiony głównie na rozpaczanie głównej bohaterki, jak to jej nie jest źle w życiu i co to ta Izzy jej znów nie zrobiła. Relacja tu opisana faktycznie jest toksyczna i można o wywnioskować już po pierwszym, może drugim przypadku kiedy Izzy faktycznie postępuje wobec Bec podejrzanie, autorka jednak z jakiegoś powodu postanowiła poświęcić temu wątkowi zdecydowaną większość czasu, tak jak zrobiła to też z opisami życia narzeczeńskiego Bec, jej spraw zawodowych, przygód kulinarnych oraz rozterek osobistych. Wspomnienia wspólnego życia Bec, Izzy i jej męża Richa pojawiają się bardzo często, rzucając na bieżące wydarzenia trochę nowe światło. Pozostaje jednak kwestia, dlaczego w ogóle Bec przyjaźni się z Izzy skoro ta nie tylko odbiła jej chłopaka co za każdym razem skutecznie podcinała jej skrzydła spuszczając Bec w coraz większą otchłań braku samoakceptacji i wiary w swoje możliwości. Jedyny powód, dla którego Bec ciągle dąży do kontaktu z Izzy jest chyba tylko to, że ta druga została przy niej gdy umarła matka tej pierwszej. Główna bohaterka pozostaje niby to osamotniona w swoich przypuszczeniach, że Izzy ciągle robi jej na złość i mimo że co jakiś czas sama zauważa, że coś jest ewidentnie na rzeczy to przez cały czas broni swojej przyjaciółki, nawet wtedy gdy dostaje w twarz niezbitymi dowodami na to, że obie ciągle ze sobą rywalizują. Nawet brat Bec be ogródek mówi co myśli o Isabel i jej przyjaźni z Bec, ale oczywiście nasza główna bohaterka pozostaje głucha. Co kiedy sama dostaje dowody podsunięte pod nos? Nic, wścieka się a po chwili jest już znowu wszystko cacy, Izzy jest kochana i wszystko co robi, robi dla dobra przyjaciółki. Okazuje się nawet, że Izzy wiedziała o zdradach narzeczonego Bec i nie tylko go do nich namówiła, ale też nie powiedziała nic przyjaciółce, a późniejsze próby ,,ostrzeżeń” Bec wzięła za oczywisty atak i bezpodstawne oskarżenie. Denerwujące? Owszem, ale chyba nie tak bardzo jak sama postać Izzy.
Wyobraźcie sobie najbardziej zadufaną w sobie, najbardziej zapatrzoną w czubek własnego nosa osobę, z obsesją do kontroli każdego aspektu swojego życia i życia otaczających ją ludzi, z zamiłowaniem do grubego portfela osobę i pomnóżcie ją przez co najmniej 5 razy a dostaniecie portret Izzy, sztucznej do bólu, robiącą wszystko byleby tylko wszyscy dookoła widzieli jakie ma udane, perfekcyjne życie. Czytając o Izzy przed oczami widziałam postać Sally Gruber z filmu ,,Love, Rosie”. Z tym, że Sally była w porównaniu do Izzy jeszcze w miarę normalna. Pewnie więc myślicie, że bohaterowi tej książki są wielowymiarowi, albo przynajmniej interesujący. Nic bardziej mylnego. Bohaterowie ,,Toksycznej przyjaźni” są tak barwni i ciekawi jak czarno-biały dokument o pingwinach. Człowiek ogląda o są pingwinki, ale niczego nie zapamiętuje. I tak samo ja nie zapamiętałam wiele z opisów postaci. Wiem, że Rich był wysoki, Izzy miała blond włosy a na przyjęcie zaręczynowe Bec i Eda założyła złotą suknię. I na tym koniec.
To może chociaż jest w tej historii jakaś zagadka?
,,Toksyczna przyjaźń” zachwyciła mnie swoim opisem. Zgłosiłam się do recenzji a potem nie cierpliwie przebierałam nogami, nie mogąc doczekać się aż przyjdzie do mnie mój egzemplarz. W końcu, po długiej drodze jaką zaliczyłam z ,,Miłość na później” miałam nadzieję na przerwanie mojego małego zastoju czytelniczego. Książka Polly Phillips wydała mi się ku temu doskonała. Książka z dreszczykiem, przyjaźń, rywalizacja a to wszystko w kryminalnej otoczce morderstwa i śledztwa? Kto by nie chciał przeczytać takiej książki?!
,,Gdy przyjaciółki stają się rywalkami, nic dobrego z tego nie może wyniknąć.
Izzy i Bec, od lat nierozłączne, jako dorosłe kobiety przestają się dogadywać. Niby wciąż się przyjaźnią i wiedzą o sobie wszystko, ale coraz częściej dochodzi do spięć. I coraz częściej wyraźniej widać, jak bardzo się różnią. Isabel – piękna, zgrabna, bogata, u boku wymarzonego męża wiedzie bajkowe niemal życie. Wykwintne przyjęcia, towarzyski blichtr, wszystko glamour. Rebecca przeciwnie, u niej nic nie jest doskonałe. Aspirująca dziennikarka ma narzeczonego o wątpliwej reputacji, maleńkie mieszkanko i wiecznie walczy z nadwagą.
Na styku tych dwóch światów wciąż iskrzy. Zgrzyty zdarzają się podczas towarzyskich spotkań i w czasie wspólnie spędzanych świąt. Bo one nadal żyć bez siebie nie mogą, tyle że teraz ich kontakt napędzane są złośliwościami, zazdrością oraz brakiem lojalności. I ciągłymi wzajemnymi pretensjami. Gdy Bec widzi w gazecie swój wywiad uzupełniony o informację, którą dopiero co w największym sekrecie wyjawiła Izzy, jej wściekłość sięga zenitu. Ma dość! Chce wygarnąć przyjaciółce, co o niej myśli. Nie zdąży jednak tego zrobić, bo… Izzy leży martwa w swoim domu. A Bec będzie pierwszą podejrzaną.”
To jest to co miałam dostać, a co finalnie dostałam?
Dramat. Dramat w trzech aktach i to głównie dla czytelnika.
Tak jak ciężko mi było przebrnąć przez więcej niż dwie strony jednego dnia, tak jak na przeczytanie całości zmusiłam się i poświęciłam na to dwie noce – tak ta książka nie zaoferowała mi absolutnie niczego ciekawego. Zamiast trzymającej w napięciu historii morderstwa, zamiast może wciągającego śledztwa głównej bohaterki by oczyścić się z zarzutów dostajemy dramat obyczajowy, nastawiony głównie na rozpaczanie głównej bohaterki, jak to jej nie jest źle w życiu i co to ta Izzy jej znów nie zrobiła. Relacja tu opisana faktycznie jest toksyczna i można o wywnioskować już po pierwszym, może drugim przypadku kiedy Izzy faktycznie postępuje wobec Bec podejrzanie, autorka jednak z jakiegoś powodu postanowiła poświęcić temu wątkowi zdecydowaną większość czasu, tak jak zrobiła to też z opisami życia narzeczeńskiego Bec, jej spraw zawodowych, przygód kulinarnych oraz rozterek osobistych. Wspomnienia wspólnego życia Bec, Izzy i jej męża Richa pojawiają się bardzo często, rzucając na bieżące wydarzenia trochę nowe światło. Pozostaje jednak kwestia, dlaczego w ogóle Bec przyjaźni się z Izzy skoro ta nie tylko odbiła jej chłopaka co za każdym razem skutecznie podcinała jej skrzydła spuszczając Bec w coraz większą otchłań braku samoakceptacji i wiary w swoje możliwości. Jedyny powód, dla którego Bec ciągle dąży do kontaktu z Izzy jest chyba tylko to, że ta druga została przy niej gdy umarła matka tej pierwszej. Główna bohaterka pozostaje niby to osamotniona w swoich przypuszczeniach, że Izzy ciągle robi jej na złość i mimo że co jakiś czas sama zauważa, że coś jest ewidentnie na rzeczy to przez cały czas broni swojej przyjaciółki, nawet wtedy gdy dostaje w twarz niezbitymi dowodami na to, że obie ciągle ze sobą rywalizują. Nawet brat Bec be ogródek mówi co myśli o Isabel i jej przyjaźni z Bec, ale oczywiście nasza główna bohaterka pozostaje głucha. Co kiedy sama dostaje dowody podsunięte pod nos? Nic, wścieka się a po chwili jest już znowu wszystko cacy, Izzy jest kochana i wszystko co robi, robi dla dobra przyjaciółki. Okazuje się nawet, że Izzy wiedziała o zdradach narzeczonego Bec i nie tylko go do nich namówiła, ale też nie powiedziała nic przyjaciółce, a późniejsze próby ,,ostrzeżeń” Bec wzięła za oczywisty atak i bezpodstawne oskarżenie. Denerwujące? Owszem, ale chyba nie tak bardzo jak sama postać Izzy.
Wyobraźcie sobie najbardziej zadufaną w sobie, najbardziej zapatrzoną w czubek własnego nosa osobę, z obsesją do kontroli każdego aspektu swojego życia i życia otaczających ją ludzi, z zamiłowaniem do grubego portfela osobę i pomnóżcie ją przez co najmniej 5 razy a dostaniecie portret Izzy, sztucznej do bólu, robiącą wszystko byleby tylko wszyscy dookoła widzieli jakie ma udane, perfekcyjne życie. Czytając o Izzy przed oczami widziałam postać Sally Gruber z filmu ,,Love, Rosie”. Z tym, że Sally była w porównaniu do Izzy jeszcze w miarę normalna. Pewnie więc myślicie, że bohaterowi tej książki są wielowymiarowi, albo przynajmniej interesujący. Nic bardziej mylnego. Bohaterowie ,,Toksycznej przyjaźni” są tak barwni i ciekawi jak czarno-biały dokument o pingwinach. Człowiek ogląda o są pingwinki, ale niczego nie zapamiętuje. I tak samo ja nie zapamiętałam wiele z opisów postaci. Wiem, że Rich był wysoki, Izzy miała blond włosy a na przyjęcie zaręczynowe Bec i Eda założyła złotą suknię. I na tym koniec.
To może chociaż jest w tej historii jakaś zagadka?
Może tajemnica śmierci Izzy spędza czytelnikom sen z powiek? Nie, tutaj też pudło. Śmierć Isabel jest niemalże wzmianką, śledztwo umiera w punkcie przypadkowości i wszyscy żyją dalej, tak jak sobie żyli, z tym że Bec i Rich stają się sobie jeszcze bliżsi niż byli w czasach nastoletnich. Gdy Rebecca przeprowadza się na wieś razem z owdowiałym Richem i osieroconą przez Izzy córką Tilly pojawiają się nowe ,,fakty” w sprawie, ale i tym razem nic się z nimi nie dzieje. Ot Bec skrzętnie wszystko ukrywa.
To może sposób w jaki opisane są wydarzenia w książce jest przyjemny?
Próbowałam, serio próbowałam znaleźć w tej książce jakieś pozytywy. Śledziłam tekst uważnie, niektóre strony czytając po kilka razy, szukałam najdrobniejszych szczegółów mogących odmienić cały odbiór tej powieści, ale nie znalazłam niczego co mogłoby przekonać mnie do zmiany zdania.
Fabuła jest zupełnie pozbawiona sensu. ,,Toksyczna przyjaźń” jest pierwszą książką, którą po przeczytaniu dosłownie rzuciłam w kąt, przytłoczona brakiem logiki. Wszystko jakoś się ze sobą łączy, ale teoria, którą podaje nam autorka jest tak naciągana, jak guma od majtek Shermana Klumpa z filmu ,,Gruby i chudszy”. Przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy autorka ,,Toksycznej przyjaźni” nie jest tą samą osobą o autorka ,,Fatalnego kłamstwa”, ponieważ obie te książki są dla mnie największymi rozczarowaniami tego roku.
Cieszę się, że mam tę książkę za sobą i nie planuję do niej wracać. Za egzemplarz jednak bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA!
To może sposób w jaki opisane są wydarzenia w książce jest przyjemny?
Poniekąd. Język jakiego użyto w tej książce nie jest najgorszy, powiem więcej – nawet znośnie czyta się niektóre sformułowania czy zabiegi stylistyczne, ale to kolejna książka, która powiela krzywdzące schematy. Najbardziej rzucił mi się w oczy fragment o prawdziwej kobiecie:
,,Wpadłam na ten pomysł parę miesięcy temu, kiedy wstąpiłam do Izzy i Richa, a u Tilly była akurat koleżanka z przedszkola, która przyniosła lalkę Amerykańska Dziewczyna. Obie były nią zafascynowane. Jules potwierdziła, że wśród zabawek te lalki to najnowszy krzyk mody. Kiedy Izzy zaproponowała, żebym dała Tilly pod choinkę koszyk, albo dzwonek do roweru, który oni mieli dla niej kupić, zgodziłam się, ale miałam jeszcze inny pomysł. Chciałam, żeby to była niespodzianka.
Tilly, tak samo jak jej mama, jest prawdziwą kobietą, więc kieruję się prosto do lalek w sukienkach i z długimi włosami. Są takie w strojach cheerleaderek, ubrane na bal maturalny i na łyżwy. Jestem rozdarta między dwiema. Jedna ma długie, jasne włosy, duże zielone oczy i jest podobna do Tilly. Ma na sobie spódniczkę i żakiet i trzyma teczkę, jak typowa bizneswoman. Druga, z ciemnymi włosami i grzywką, jest w dżinsach i bluzie z kapturem i wygląda bardziej zwyczajnie, ale za to ma psa na smyczy, który przypomina Missy. A Tilly kocha Missy. Zdejmuję lalki z półki i porównuję. Kiedy mrużę oczy, wyglądają trochę jak Izzy i ja. Są ubrane w takim samym stylu jak my: Izzy ma na sobie garsonkę i szpilki, a ja luźne ciuchy. To decyduje o moim wyborze. Biorę ciemnowłosą lalkę i staję na końcu kolejki do kasy. Jeżeli sam siebie nie wybierzesz, dlaczego miałby zrobić to ktoś inny?”
Próbowałam, serio próbowałam znaleźć w tej książce jakieś pozytywy. Śledziłam tekst uważnie, niektóre strony czytając po kilka razy, szukałam najdrobniejszych szczegółów mogących odmienić cały odbiór tej powieści, ale nie znalazłam niczego co mogłoby przekonać mnie do zmiany zdania.
Fabuła jest zupełnie pozbawiona sensu. ,,Toksyczna przyjaźń” jest pierwszą książką, którą po przeczytaniu dosłownie rzuciłam w kąt, przytłoczona brakiem logiki. Wszystko jakoś się ze sobą łączy, ale teoria, którą podaje nam autorka jest tak naciągana, jak guma od majtek Shermana Klumpa z filmu ,,Gruby i chudszy”. Przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy autorka ,,Toksycznej przyjaźni” nie jest tą samą osobą o autorka ,,Fatalnego kłamstwa”, ponieważ obie te książki są dla mnie największymi rozczarowaniami tego roku.
Cieszę się, że mam tę książkę za sobą i nie planuję do niej wracać. Za egzemplarz jednak bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA!
Komentarze
Prześlij komentarz