Przejdź do głównej zawartości

"Miłość na później" hit czy kit?

Nie mogę powiedzieć, że czytając ,,Miłość na później” bawiłam się rewelacyjnie, bo musiałabym zakłamać rzeczywistość. Z całą pewnością mogę jednak napisać, że obserwowanie przemiany jaka zachodzi w głównej bohaterce sprawiło mi pewną przyjemność. Nienachalny, ale stereotypowy romans pełen uroczych scen, a to wszystko zawinięte w drapiący kocyk banalnego finału.


Mhari McFarlane i jej książka ,,Miłość na później” jest zdecydowanie na dobrej drodze do zdobycia tytułu powieści potrafiącej zadowolić moje komedio-romantyczne, wybredne gusta. Wiąż czekam jednak na pozycję, który faktycznie osiądzie w moim serduszku na stałe, bohaterowie zostaną ze mną na dłużej niż pięć minut a okładka nie domknie się z nadmiaru znaczników cytatów i ulubionych scen. ,,Miłość na później” trochę zbliżyła się do tego celu, ale mimo to nie uchroniła się przed pewnymi minusami.

,,Każdy koniec daje szansę na nowy początek.
Laurie, odnosząca sukcesy prawniczka, od ponad osiemnastu lat jest w szczęśliwym związku z Danem. Gdy jej ukochany niespodziewanie z nią zrywa, Laurie jest zszokowana. Nie dość, że pracują w tej samej kancelarii, to jeszcze lotem błyskawicy w firmie rozchodzi się wieść o ciąży nowej partnerki jej byłego. To już za wiele dla Laurie, nie da się tak upokarzać. I wtedy przypadkowe spotkanie w zepsutej windzie ze słynnym na całą kancelarię playboyem otwiera przed nią nowe możliwości. Zemsta będzie słodka…
Jamie Carter nie wierzy w miłość, ale potrzebuje dziewczyny, by zrobić wrażenie na szefostwie. Laurie z kolei pragnie, by współpracownicy znaleźli sobie nowy temat do plotek. Wspólnie wpadają na pomysł, który może rozwiązać ich problemy: przez kilka miesięcy będą udawać, że są parą. Tyle że ten prosty plan szybko się komplikuje…”

Ciekawe, co może pójść nie tak, prawda? Pomysł z udawaniem związku zawsze jest nie trafiony, ale wystarczy dobre rozwinięcie by z takiego absurdu powstała ciekawa, wciągająca książka i to nawet romantyczna! Pamiętacie ,,Współlokatorów”? To była jedna z takich książek. ,,Miłość na później” stara się być zabawna i luźna, ale nie zawsze autorce udało się odwzorować rzeczywistość. Bohaterowie tej książki nie rzucają się w oczy ani trochę. Nie byłam w stanie spamiętać ich wszystkich tak by podać teraz ich szczegóły, ale pamiętam jak bardzo uderzyła mnie ,,głupota” głównej postaci. Laurie od samego początku książki jest przeokropnie denerwująca, nawet w scenach kiedy czytamy tylko jej wewnętrzny monolog. ,,To już za wiele (…), nie da się tak upokarzać” – dlatego godzi się być obiektem plotek całego miejsca pracy i to przez udawany związek z kolesiem, który ma niezbyt udaną opinię. Czy mam mówić dalej?

,,W tym momencie przysięgła sobie, że jeśli – co wydawało się teraz absolutnie nieprawdopodobne – wejdzie jeszcze kiedyś w jakiś związek, to bardziej postara się chronić siebie. Będzie jasno mówić, czego chce, zamiast w nieskończoność przekładać potrzeby partnera nad swoje. Jeśli miała wyjść na roszczeniową sucz – trudno. Jej wcześniejsza strategia łagodnej i wybaczającej jak widać się nie sprawdziła. I nikt nie przyznał jej nagrody za lata poświęceń.”

Jej przemiana jest jednak widoczna, mózg walczy podstawiając Laurie całą tacę wyrzutów sumienia i wątpliwości, ta jednak brnie w farsę dalej, powoli, bardzo powoli dochodząc do wniosków, że jest silna, samowystarczalna i że nie potrzebuje do szczęścia żadnego faceta. Szkoda jednak, że autorka upiera się by mimo wszystko jej tego faceta wcisnąć – po jakże dramatycznej scenie dworcowego pościgu za ukochanym, który już… już zaraz ma odjechać w siną dal.

,,Jamie mrużył oczy w popołudniowym słońcu, stojąc na wycieraczce przed domem Laurie. Idealna geometria jego rysów, harmonia jego męskiej budowy, podkreślona nienagannie skrojonym ubraniem i dzierżona w dłoni butelka czerwonego wina sprawiły, że Laurie pomyślała na jego widok: Chryste, on jest taki piękny, że to zakrawa na absurd.
Kto chciałby wyglądać aż tak dobrze? Chyba nikt przy zdrowych zmysłach - wziąwszy pod uwagę fakt, jak rozdzierający będzie w przypadku takiej urody proces starzenia się i utraty tego skarbu. Jak Jamie sobie poradzi, gdy ten mocny zarys szczęki zacznie nieco znikać w siatce zmarszczek? Gdy te pięknie wykrojone, pełne wargi staną się cieńsze i bledsze? Gdy pod tymi niewiarygodnymi oczami pojawią się worki? Czy w ogóle to dostrzeże? Czy zauważy zmianę w zachowaniu płci przeciwnej, czy zorientuje się, że jego czar zaczyna pryskać?”

Jamie nie jest lepszy, chociaż on jest postacią bardziej złożoną niż wydaje się czytelnikowi tak na pierwszy rzut oka. Jak możemy się przekonać dobyta przez niego maska nie jest taka szczelna jak mu się wydaje, a postawa którą kształtuje od wielu lat ma w końcu przynieść mu nauczkę.

Każdy z bohaterów zmaga się z problemami osobistymi, takimi jak rodzinne relacje, finansowe zawirowania czy przyjacielskie utarczki. Autorka zwinnie lawiruje między tym wszystkim, w treść wplatając całkiem romantyczne sceny, które (jakby przenieść je na filmowy ekran) gdzieś już widziałam. Dużą rolę w całej powieści odgrywa motyw rozstania i tu wyszło już ciut lepiej niż wszystkie żarty razem wzięte – całkiem realnie odwzorowane są emocje, które targają nie tylko Laurie. Dzięki nim możemy zbliżyć się do jej postaci i choć trochę spróbować zrozumieć jej motywacje. Ogólnie w całej książce emocje miały grać pierwsze skrzypce, ale dla mnie nie było w treści ani powodów by rozbolał mnie ze śmiechu brzuch, lub bym rzewnie rozpaczała. Dobre jednak to co dostałam i mimo, że wlecze się ta książka trochę za bardzo to biorę ją taką jaka jest. I odstawiam na półkę mojej mamie, która może znajdzie czas na zajęcie się jej lekturą za ładne parę miesięcy.

Stylowo ta książka też bardzo nie odbiega od ,,standardów”. Jest w porządku, nie zbyt prosto, ale też nie zbyt poetycko. Pewne rzeczy ujęte są wprost, pewne nieco bardziej wyłuskane, ale da się czytać – co jest w tej kwestii najważniejsze.

,,Miłość na później” – hit czy kit? Moim zdaniem to zawodnik, który w biegu na sto metrów zajął czwarte miejsce z zaledwie półtorasekundową stratą do miejsca 3. Nie kit, ale jeszcze nie hit.

Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[książka a ekranizacja #2] ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"

Czytając ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” wiedziałam, że za zapowiadany na okładce zabiorę się niemalże od razu po przeczytaniu książki. Tak faktycznie zrobiłam więc korzystając z wolnej chwili zapraszam Was na drugi post z zaczętej rok temu serii [książka a ekranizacja] Ten tytuł był już w mojej świadomości od dość dawna, a już zwłaszcza jeśli chodzi o film, który na liście netflixa przewijał się u mnie więcej niż kilka razy. Zawsze jednak wzbraniałam się przed obejrzeniem, bo przecież najpierw czytam książki a dopiero później oglądam ich filmowe obrazy i gdy natrafiłam w wakacje na książkowy kiermasz booksale.pl a w jego asortymencie znalazłam egzemplarz „Miłośników..)” to sami wiecie… On sam praktycznie załadował się do mojej zakupowej torby. Nie wiem tylko dlaczego z przeczytaniem zwlekałam aż do jesieni, chyba podświadomie czułam, że ten tytuł potrzebuje odpowiedniego klimatu i nastroju by odebrać go w całej swojej wspaniałości. To samo okaza

"Bez oklasków" czyli Jan Englert szczerze o sobie!

Polubiłam w tej książce to, że jest ona żywą historią, niejako zobrazowaniem wydarzeń i chronologii Polskiej Sceny Teatralnej i Filmowej. I polubiłam też te uczucia, które we mnie wywołała – przypomniała mi bowiem jak bardzo lubię teatr i jak bardzo lubię być nie tylko widzem. Był przecież czas, kiedy z teatrem wiązałam swoją przyszłość a pozalekcyjną część swojej edukacji spędzałam właśnie w kołach teatralnych i grupie aktorskiej. Jan Englert w rozmowie z Kamilą Drecką przedstawił ciekawy punkt widzenia. Swój punkt widzenia na świat, który warto poznać i to w tej książce jest równie ważne jak sama otoczka rzeczowego i dobrze przygotowanego wywiadu. Napisanie recenzji „Bez oklasków” zajęło mi okrutnie dużo czasu, głównie ze względu na to, że nie mogłam patrzeć w ekran laptopa dłużej niż piętnaście minut, ale też dlatego, ciężko mi było zebrać po niej myśli. Sama rozmowa wywołała u mnie całą kaskadę przeróżnych odczuć od radości po nostalgię. „Jan Englert mówi o sobie, że jest złożony

[RECENZJA PATRONACKA] "Wszystko już było" Marta Lenkowska

No i stało się! Debiut literacki Marty Lenkowiskiej już śmiga na rynku wydawniczym zbierając same pozytywne opinie. To dla mnie książka wyjątkowa pod wieloma względami, między innymi dlatego, że to także mój… DEBIUT PATRONACKI! Tak, dobrze czytacie, moje logo po raz pierwszy pojawiło się oficjalnie na okładce książki, którą możecie już zamawiać w księgarniach! A jeśli chcecie dowiedzieć się co mnie w tej książce dodatkowo ujęło to zapraszam na szczerą recenzję patronacką :) Przypomnij sobie kiedy ostatnio przygniotło Cię poczucie bezradności i okrutnej pustki. Przypomnij sobie i chodź ze mną w podróż do pachnącej i słonecznej Portugali. Zobaczymy blaski i cienie sławy, odtworzymy rodzinne więzi, naprawimy błędy przeszłości i na nowo pokochamy… siebie, innych, miejsca i smaki. Zobaczymy przemiany na lepsze i gorsze, będziemy świadkami dowodów ludzkiej dobroci. Powtarzaj za mną „Wszystko już było” , ale może być raz jeszcze. „Częściowa utrata pamięci to przekleństwo czy błogosławieństwo?