,,Współlokatorzy” autorstwa Beth O’Leary to książka – przerywnik. Idealna na jeden czy dwa jesienne wieczory. Nie zmusza do myślenia, nie ma w niej zagadki, nie ma w niej żadnej tajemnicy. A jednak czyta się ją ze swego rodzaju przyjemnością. Szybko i z uśmiechem na ustach. Autora nakreśla bohaterów bardzo starannie, dbając o to by czytelnik z łatwością mógł ich polubić. I faktycznie, śledząc losy Tiffy i Leona zapałałam do nich sympatią. Oboje są wykreowani na przyjaznych i ,,lekkich” w odbiorze co sprawia, że ich wspólną historię pochłania się praktycznie na raz.
-Cóż, myślę, że w końcu go poznasz – odpowiada Kay. – Ale to ze mną będziesz rozmawiała. Zajmuję się wynajmem mieszkania w jego imieniu. Nigdy nie będziecie tutaj przebywać w tym samym czasie. Będziesz miała mieszkanie do dyspozycji od osiemnastej do ósmej rano i przez całe weekendy. Na razie podpiszemy umowę na pół roku. Czy to ci odpowiada?
-Tak, właśnie czegoś takiego potrzebuję. – Przez chwilę milczę. – Więc… Leon nigdy nie będzie wpadał bez zapowiedzi? Poza ustalonymi godzinami?”
Tiffy pracuje w małym wydawnictwie, właśnie zerwała z chłopakiem i nie ma się gdzie podziać. Pilnie potrzebuje taniego lokum by nie być bezdomną. Jej przyjaciele pochwalają zmiany w jej życiu, jednak nie we wszystkim mogą jej pomóc. Wspierają ją i służą jej oparciem, ale Tiffy musi znaleźć sobie nowe mieszkanie, by móc całkowicie uwolnić się od toksycznego ex.
,,-Masz idealne proporcje do tej pracy – przekonuje mnie Katherin. – Jesteś moją ulubioną modelką, Tiffy. Naprawdę. Zrobimy prawdziwą furorę.
Unoszę jedną brew i spoglądam na morze. Nie widzę tłumu innych modelek, w których Katherine mogłaby przebierać. Ponadto przez lata zaczęło mnie męczyć, gdy ludzie chwalą moje ,,proporcje”. Tak naprawdę stanowię odwrotność mieszkania Gerty i Mo – jestem o dwadzieścia procent większa od typowej kobiety, we wszystkich kierunkach. Moja matka lubi mawiać, że mam ,,grube kości”, ponieważ mój ojciec w młodości był drwalem.”
Leon jest pielęgniarzem, który przeżywa kryzys rodzinny – pilnie potrzebuje pieniędzy, dlatego bierze wszystkie nocne zmiany w szpitalu jakie tylko może. Najwięcej przyjaciół ma wśród pacjentów, którymi się opiekuje. To oni dodają mu otuchy w trudnych chwilach, bo to z nimi spędza najwięcej czasu.
Tiffy i Leon to dwie, zupełnie różniące się od siebie osoby. Mają inne priorytety życiowe, inne poglądy, inne doświadczenia, ale oboje są w życiowym potrzasku i mogą pomóc sobie nawzajem. Pomysł wspólnego zamieszkania nie podoba się znajomym obojga. I faktycznie, nawet w rzeczywistości ten pomysł wydaje się dość szalony.
Tak powstaje umowa- Tiffy, za dnia spędzająca czas w biurze będzie udostępniać sypialnię Leonowi by ten odsypiał nocki. W nocy zaś, gdy Leon będzie w szpitalu, Tiffy będzie mieć sypialnię dla siebie. Nierealna prawda? A jednak jest coś nieszablonowego w tym pomyśle, co sprawia że całość układa się w nawet przyzwoitą, romantyczną historię dwojga ludzi.
,,Kiedy się odwracam, zauważam pielęgniarza o jasnobrązowej skórze i ciemnych włosach, którego granatowy szpitalny strój nawet z daleka wygląda na podniszczony – zauważyłam, jak znoszony jest ubiór Leona suszący się w mieszkaniu. Przez ułamek sekundy patyrzymy sobie w oczy, ale potem on odwraca głowę, zerka na pager przy pasku i odbiega w przeciwną stronę. Jest wysoki. Czy to mógł być on?”
Tiffy i Leon kontaktują się przy pomocy samoprzylepnych karteczek. Zaczyna się od jednej, a potem karteczki są już dosłownie wszędzie. Bohaterowie dzięki nim wymieniają się informacjami o sobie, o swoim życiu zawodowym i prywatnym. Czasem Tiffy zostawia Leonowi ugotowany posiłek, a czasem to Leon robi coś miłego dla Tiffy. Z upływem czasu różnice między nimi zacierają się, ale czy będzie im dane szczęśliwe zakończenie?
Czytając tę książkę mamy też okazję to przyjrzenia się życiu obojga. Razem z nimi możemy przeżywać ich porażki i zawodowe sukcesy. Mamy możliwość wejścia w życie i Leona i Tiffy co sprawia, że książka nie jest nudna. Przemiana podejścia do życia obojga bohaterów hest bardzo ładnie widoczna i sprawia czytelnikowi niemałą satysfakcję. Trzeba przyznać, że autorka miała całkiem niezły pomysł. Styl też nie jest zły, co sprawia, że książka jest baaardzo łatwa w odbiorze.
Czy warto ją przeczytać? To zależy. Nie wprowadza niczego nowego do życia czytelnika, nie dzieli się wyjątkowymi wartościami czy naukami. Za to doskonale nadaje się na czytelnicze guilty pleasure ;) Rozgrzewa serce i sprawia, że sam czytelnik zaczyna widzieć świat w bardziej pastelowych barwach.
Komentarze
Prześlij komentarz