W dni kiedy chciałabym jedynie okryć się kocem i przez cały dzień nie wstawać z fotela, w dni kiedy za oknem strugi letniego deszczu, ja w fotelu a obok mnie kubek parującej herbaty i w dni kiedy łzy same cisną się do oczu… Ta książka jest jak miękki i słodki plaster miodu, jak opatrunek na zdarte kolano, jak kocyk w chłodny wieczór na balkonie.
Myślałam, że pośród czytanych przeze mnie książek nie znajdę nigdy powieści tak delikatnej i uroczej a przy okazji takiej, w której widać całe serce autorki. Myślałam, że w mojej biblioteczce nie będzie miejsca na książkę, która swoją prostotą będzie ujmować mnie za każdym razem jak o niej pomyślę. Myliłam się.
Hania znajduje się na życiowym rozdrożu. Jako dorosła kobieta miała dla siebie inny scenariusz, ale rzeczywistość wymogła na niej zmianę planów. Nie wszystkie jej decyzje rozumiałam, nie wszystkie popierałam, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie był w sytuacji podobnie trudnej i też miał same dobre postanowienia. Nie winiłam więc Hani, ale przez całą lekturę próbowałam postawić się na jej miejscu, analizowałam wszystko co przeszła i zastanawiałam się jakby potoczyły się jej losy, gdyby jednak jej kroki były inne. Bohaterka dzielnie radziła sobie ze wszystkimi przeciwnościami, mniej lub bardziej poddając się losowi we władanie. W nowej pracy również nie jest lekko, nowe przeszkody które wyrastają przed nią jak grzyby po deszczu wydają się być nie do pokonania. Z pomocą jednak przychodzą jej niespodziewane osoby. Nowa współlokatorka, bibliotekarka z pracy, pewna właścicielka kawiarni oraz bohater, którego Hania nawet nie śmiała sobie wyobrażać.
„Czułam się dziwnie rozedrgana, jakbym nie mogła się zdecydować, czy jest mi gorąco, czy zimno. Jakbym wahała się między potrzebą dotyku a chęcią otoczenia się warstwą ciepłego płaszcza. Między milczeniem a mową. Pocałunkiem a spojrzeniem.”
Nagromadzenie indywiduów w „Drodze Białych Kwiatów” na pierwszy rzut oka może przytłaczać i wprowadzać zamieszanie, w końcu co chwilę poznajemy nowych bohaterów, z których każdy ma do dorzucenia do historii swoje trzy grosze. Też tak się z początku czułam, ale w miarę jak fabuła postępowała do przodu i w miarę jak stawiałam się w butach Hani to uczucie mijało a ja uświadamiałam sobie, że dla głównej bohaterki odnalezienie się w nowym miejscu także nie było łatwym doświadczeniem. W końcu prawie każda z wymienionych postaci przeżywa swoje własne tragedie, ma swoje własne problemy, które dosłownie jak w prawdziwym życiu przerzucają na ramiona Hani by ta im pomogła. Nie robi tego tylko jedna osoba, której postępowania też nie mogłam zrozumieć, ale aby nie zdradzać Wam za dużo, nie powiem z jakimi problemami się borykała.
Akcja książki płynie powoli. Niestety bardzo powoli, co nie współgra z mijającym w książce czasem akcji, ale w każdym rozdziale dostajemy od autorki garść przemyśleń, życiowych porad czy powiedzonek, które umilają czytelnikowi czas spędzony na śledzeniu Hani i jej losów.
Problemy pojawiają się i znikają, rozwiązane same lub z pomocą przyjaciół. Obserwujemy jak Hania lokuje swoje uczucia w nieodpowiednim dla niej mężczyźnie, ale pozwalamy jej popełniać błędy, licząc, że wyciągnie z nich jakąś nauczkę. Problemy uczniów i perypetie ich nauki stają się nieodłącznym elementem przedstawionej historii, a w którymś momencie nawet jednym z głównych wątków. Młodziutka Hania niczym dobra wróżka i jednocześnie kobieta po przejściach tryska pomysłami, inicjatywami i zawsze jest chętna do pomocy, nie zawsze dostrzegając, że sama tej pomocy może potrzebować. Dla czytelnika jest to droga wymagająca cierpliwości i zrozumienia, dla Hani – codzienność.
Z czasem na jaw wychodzą tajemnice, które odmieniają całą opowieść, zmieniając odbiór książki, wpływając zarówno na Hanię jak i na czytelnika. Odczuwanie wzruszenia, złości, podekscytowania i całej gamy innych emocji mi towarzyszących przy czytaniu było dla mnie czynnikiem pokazującym mi, że jednak taka prosta książka może wzbudzić we mnie coś więcej...
„Droga Białych Kwiatów” to idealny przykład literatury obyczajowej, w której zwykli ludzie borykają się ze zwykłymi problemami dnia codziennego. Lektura była dla mnie przyjemną odskocznią od czytanych ostatnio kryminałów, thrillerów i reportaży przeróżnej tematyce (między innymi o psychiatrii i seryjnych mordercach). Lektura wprowadziła mnie w miły nastrój, w którym jesienny klimat przypomina mi wciąż sceny z tych jednych „cozy fall coffe shop ambience music” filmów na youtubie, gdzie łagodne dźwięki jazzu, deszczu i R&B towarzyszą pięknym, klimatycznym zdjęciom. To taka książka plasterek na otwarte rany, miód na zbolałe serduszko, chusteczka na potoki tragicznych łez. Odskocznia, ciepłe i bezpieczne schronienie, w którym możemy uraczyć się aromatyczną kawą lub ciepłą herbatką (co kto lubi). Utuli, uspokoi i sprawi, że sami zapragniemy poklepać Hanię po główce, mówiąc jej że świetnie sobie radzi i że jesteśmy z niej dumni.
Dziękuję serdecznie autorce, za to że pamiętała o mnie przy wyborze swojego zespołu patronek i obdarzyła mnie ponownie zaufaniem i obdarowanie mnie cudownym egzemplarzem patronackim. Dziękuję wydawnictwu Plectrum za współpracę.
Myślałam, że pośród czytanych przeze mnie książek nie znajdę nigdy powieści tak delikatnej i uroczej a przy okazji takiej, w której widać całe serce autorki. Myślałam, że w mojej biblioteczce nie będzie miejsca na książkę, która swoją prostotą będzie ujmować mnie za każdym razem jak o niej pomyślę. Myliłam się.
„Po tym, jak jeden zawalony egzamin przekreślił szanse Hani na karierę akademicką, dziewczyna postanawia wrócić do rodzinnego domu. Życie w niewielkim miasteczku, praca w lumpeksie i nudny mężczyzna, z którym spotyka się dla zabicia czasu, nie dają jej jednak satysfakcji. Dlatego, gdy dostaje nieoczekiwaną propozycję objęcia posady nauczycielki w jednym z toruńskich liceów, bez wahania ją przyjmuje.
Toruń stawia przed Hanią nie tylko nowe wyzwania zawodowe, lecz także problemy, z którymi musi się zmierzyć, tak samo jak z niespodziewanymi plotkami na swój temat. Szereg zdarzeń sprawia, że podejmuje walkę o siebie i odkrywa nieznaną dotąd część swojej tożsamości. Przewartościowuje swoje dotychczasowe priorytety i zaczyna pojmować, że jeśli nie zboczy z dawno zaplanowanej ścieżki, to nie natrafi na upragnione szczęście.
Jak Hania poradzi sobie z zachodzącymi w jej życiu zmianami? Czy we wszystkich zawirowaniach dostrzeże podkochującego się w niej skrycie adoratora? I kim tak naprawdę jest emerytowana aktorka, którą na drodze dziewczyny stawia los?”
Hania znajduje się na życiowym rozdrożu. Jako dorosła kobieta miała dla siebie inny scenariusz, ale rzeczywistość wymogła na niej zmianę planów. Nie wszystkie jej decyzje rozumiałam, nie wszystkie popierałam, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie był w sytuacji podobnie trudnej i też miał same dobre postanowienia. Nie winiłam więc Hani, ale przez całą lekturę próbowałam postawić się na jej miejscu, analizowałam wszystko co przeszła i zastanawiałam się jakby potoczyły się jej losy, gdyby jednak jej kroki były inne. Bohaterka dzielnie radziła sobie ze wszystkimi przeciwnościami, mniej lub bardziej poddając się losowi we władanie. W nowej pracy również nie jest lekko, nowe przeszkody które wyrastają przed nią jak grzyby po deszczu wydają się być nie do pokonania. Z pomocą jednak przychodzą jej niespodziewane osoby. Nowa współlokatorka, bibliotekarka z pracy, pewna właścicielka kawiarni oraz bohater, którego Hania nawet nie śmiała sobie wyobrażać.
„Czułam się dziwnie rozedrgana, jakbym nie mogła się zdecydować, czy jest mi gorąco, czy zimno. Jakbym wahała się między potrzebą dotyku a chęcią otoczenia się warstwą ciepłego płaszcza. Między milczeniem a mową. Pocałunkiem a spojrzeniem.”
Nagromadzenie indywiduów w „Drodze Białych Kwiatów” na pierwszy rzut oka może przytłaczać i wprowadzać zamieszanie, w końcu co chwilę poznajemy nowych bohaterów, z których każdy ma do dorzucenia do historii swoje trzy grosze. Też tak się z początku czułam, ale w miarę jak fabuła postępowała do przodu i w miarę jak stawiałam się w butach Hani to uczucie mijało a ja uświadamiałam sobie, że dla głównej bohaterki odnalezienie się w nowym miejscu także nie było łatwym doświadczeniem. W końcu prawie każda z wymienionych postaci przeżywa swoje własne tragedie, ma swoje własne problemy, które dosłownie jak w prawdziwym życiu przerzucają na ramiona Hani by ta im pomogła. Nie robi tego tylko jedna osoba, której postępowania też nie mogłam zrozumieć, ale aby nie zdradzać Wam za dużo, nie powiem z jakimi problemami się borykała.
Akcja książki płynie powoli. Niestety bardzo powoli, co nie współgra z mijającym w książce czasem akcji, ale w każdym rozdziale dostajemy od autorki garść przemyśleń, życiowych porad czy powiedzonek, które umilają czytelnikowi czas spędzony na śledzeniu Hani i jej losów.
Problemy pojawiają się i znikają, rozwiązane same lub z pomocą przyjaciół. Obserwujemy jak Hania lokuje swoje uczucia w nieodpowiednim dla niej mężczyźnie, ale pozwalamy jej popełniać błędy, licząc, że wyciągnie z nich jakąś nauczkę. Problemy uczniów i perypetie ich nauki stają się nieodłącznym elementem przedstawionej historii, a w którymś momencie nawet jednym z głównych wątków. Młodziutka Hania niczym dobra wróżka i jednocześnie kobieta po przejściach tryska pomysłami, inicjatywami i zawsze jest chętna do pomocy, nie zawsze dostrzegając, że sama tej pomocy może potrzebować. Dla czytelnika jest to droga wymagająca cierpliwości i zrozumienia, dla Hani – codzienność.
„-Wiem, że to nie jest twoja mocna strona, ale nie możesz wszystkiego przeżywać sama. Słowa mają uzdrawiającą moc, wiesz? Kiedy powiesz coś na głos, nagle nabiera realnych kształtów. Nie jest już wymysłem w twojej głowie.”
Z czasem na jaw wychodzą tajemnice, które odmieniają całą opowieść, zmieniając odbiór książki, wpływając zarówno na Hanię jak i na czytelnika. Odczuwanie wzruszenia, złości, podekscytowania i całej gamy innych emocji mi towarzyszących przy czytaniu było dla mnie czynnikiem pokazującym mi, że jednak taka prosta książka może wzbudzić we mnie coś więcej...
„Droga Białych Kwiatów” to idealny przykład literatury obyczajowej, w której zwykli ludzie borykają się ze zwykłymi problemami dnia codziennego. Lektura była dla mnie przyjemną odskocznią od czytanych ostatnio kryminałów, thrillerów i reportaży przeróżnej tematyce (między innymi o psychiatrii i seryjnych mordercach). Lektura wprowadziła mnie w miły nastrój, w którym jesienny klimat przypomina mi wciąż sceny z tych jednych „cozy fall coffe shop ambience music” filmów na youtubie, gdzie łagodne dźwięki jazzu, deszczu i R&B towarzyszą pięknym, klimatycznym zdjęciom. To taka książka plasterek na otwarte rany, miód na zbolałe serduszko, chusteczka na potoki tragicznych łez. Odskocznia, ciepłe i bezpieczne schronienie, w którym możemy uraczyć się aromatyczną kawą lub ciepłą herbatką (co kto lubi). Utuli, uspokoi i sprawi, że sami zapragniemy poklepać Hanię po główce, mówiąc jej że świetnie sobie radzi i że jesteśmy z niej dumni.
„-Przecież nawet najbielszy kwiat musi przejść długą drogę, by sięgnąć nieba. Zaczyna jako nasionko i tapla się w błocie, owszem, ale stale rośnie. Żadnego z etapów nie da się pominąć. Nie można się ich bać. To jedyna droga, by móc zakwitnąć i wznieść się wyżej.”
Dziękuję serdecznie autorce, za to że pamiętała o mnie przy wyborze swojego zespołu patronek i obdarzyła mnie ponownie zaufaniem i obdarowanie mnie cudownym egzemplarzem patronackim. Dziękuję wydawnictwu Plectrum za współpracę.
Komentarze
Prześlij komentarz