Dobry kryminał czyta się praktycznie sam. „Jedno małe poświęcenie” przeczytałam gdzieś między jednym a drugim mrugnięciem nie mogąc się nadziwić jak prosta, ale jak ciekawa jest historia, którą przedstawia Hilary Davidson. Znalazłam w tej książce bohaterów z krwi i kości, emocje równe niejednemu filmowi akcji a to wszystko w zamkniętych od początku do końca ramach.
Co za nerwówka! Czytając tę książkę byłam bardziej skłonna obgryźć sobie wszystkie paznokcie z ciekawości niż odłożył ten tytuł na bok. Nie zrobiłam ani jednego ani drugiego dzięki czemu mogę Wam polecić teraz jeden z lepiej zbudowanych thrillerów tego roku, zaraz oczywiście za „Znajdź mnie” czyli za książką, która nieźle przygrzała mi kark! Recenzja tutaj!
„Jedno małe poświęcenie” to historia na pierwszy rzut oka bardzo skomplikowana. W opisie przecież pojawiają się takie wątki jak zespół stresu pourazowego, próba samobójcza, narkotyki, zaginięcie a do tego wszystkiego mamy jeszcze różne punktu widzenia. Autorka bardzo sprawnie żongluje każdym z tych wymienionych wątków, nie gubi po drodze sensu i wprowadza kilka, nawet ciekawych zwrotów akcji mających na celu kompletne zmylenie czytelnika. Czy mnie zwiodła? Z bólem serca przyznaję, że tak, choć na swojej usprawiedliwienie powiem, że podczas czytania byłam chora a do tego dość zmęczona i nie bardzo przykładałam się do tego by rozgryźć tę historię.
Alex Traynor to fotograf wojenny, który wrócił z Syrii cierpiąc na PTSD czyli zespół stresu pourazowego. W tym miejscu chciałabym docenić autorkę za ten pomysł – ukazuje ten problem w niepodkolorowanym świetle, przedstawiając fakty ale nikogo nie piętnując a do tego wplata w powieść mądrość by nie bać się korzystać z pomocy lekarzy i specjalistów. Nie spotkałam się do tej pory z wieloma tytułami, w których główny bohater cierpiał na PTSD, a szkoda bo uważam to za ciekawy temat, warty popularyzowania by przestał być tematem pewnego rodzaju tabu. Tu ode mnie duży plus dla tej książki, ale wracając. Alex Traynor „leczący się” sam nie pamięta zeszłego wieczora, a wracające do niego zaledwie urywki utwierdzają zarówno jego jak i czytelnika, że to właśnie on ma coś wspólnego ze zniknięciem swojej narzeczonej. Tak samo uważa detektyw Sterling, która nie wiedzieć czemu stawia sobie za punkt honoru wsadzić Alexa za kratki. W toku powieści dostajemy oczywiście fakty, mówiące o tym dlaczego tak bardzo jej na tym zależy, ale w pewnych momentach jej „obsesja” staje się bardzo, ale to bardzo denerwująca. Do tego stopnia denerwująca, że miałam ochotę wyciągnąć ją ze stron i przemówić jej do rozsądku. Przy czym w stosunku do głównego bohatera pozostawałam ciągle nieufna, tak samo mocno jak uważałam za winnego innych podejrzanych.
O samej zaginionej dostajemy nie tylko wspomnienia bohaterów, ale także kilka fragmentów pisanych właśnie z jej punktu widzenia – punktu widzenia ofiary. To ciekawy zabieg, który całej książce dodawał ogromnych dreszczy. Praktycznie do samego końca czytelnik siedzi jak na szpilkach chcąc jak najszybciej poznać rozwiązanie zagadki. „Jedno małe poświęcenie” byłoby zwyczajną książką, gdyby nie dwie sprawy, które wyjaśniają się na łamach tej powieści. Jedna ciekawsza od drugiej, każda zaskakująca i nawet trochę… szokująca.
-Alex? – wyszeptała.”Kim była i jak zginęła Cori? Jaką rolę w całym zamieszaniu odgrywa dozorca Bobby? W jakie, niekoniecznie legalne interesy wmieszana była Emily? W tej książce dzieje się tyle, że to nierealne by miała zaledwie 414 stron . Hilary Davidson świetnie poradziła sobie z każdym tematem, dając czytelnikowi powieść praktycznie nieodkładalną a jednocześnie lekką jak piórko i prostą mimo tylu składających się na nią elementów.
Do gustu przypadł mi również nienachalny styl autorki, z wierzchu okrojony z ubarwień, ale w środku mocny i pobawiony kompromisów. Bohaterowie, których stworzyła Hilary Davidson są ludźmi, zachowują się jak ludzie, mają prawdziwe ludzkie uczucia i problemy a ich życia nie są usłane różami tak jak starają się to przedstawić niektóre inne tytuły. Nowy Jork z powieści „Jedno małe poświęcenie” to żyjące, prawdziwe miasto, niepozbawione ciemnej strony, pełne zagrożeń, ale też pełne szans, z których bohaterowie próbowali korzystać po powrocie z Syrii. Uwierzyłam w to miasto i w tych bohaterów. Od samego początku wierzyłam w autentyczność bohaterów i w autentyczność wszystkich miejsc, które przywołuje autorka. Wierzę w tą pokręconą historię, której rozwiązanie mnie usatysfakcjonowało. Wszystkie wątki zostały zakończone, nie ma tu miejsca na niedomówienia stąd moje określenie, że ta książka zamyka się w ramach. W ramach ciekawego początku i dobrego zakończenia tworząc zgrabną całość.
I myślę, że Wy też uwierzycie w tych bohaterów i w te wydarzenia bo „Jedno małe poświęcenie” jest dobrą książką.
Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA!
Co za nerwówka! Czytając tę książkę byłam bardziej skłonna obgryźć sobie wszystkie paznokcie z ciekawości niż odłożył ten tytuł na bok. Nie zrobiłam ani jednego ani drugiego dzięki czemu mogę Wam polecić teraz jeden z lepiej zbudowanych thrillerów tego roku, zaraz oczywiście za „Znajdź mnie” czyli za książką, która nieźle przygrzała mi kark! Recenzja tutaj!
„Alex Traynor, fotograf wojenny, po powrocie z Syrii cierpi na zespół stresu pourazowego. Gdy znika jego narzeczona, on staje się głównym podejrzanym.
Kiedy Alex kilka lat temu przebywał w Syrii, porwano go i torturowano. Do tej pory nie może otrząsnąć się z wojennej traumy. Objawy PTSD dopadają go znienacka, dramatyczne obrazki wciąż stają mu przed oczami. Na Bliskim Wschodzie młody fotograf poznał Emily Teare, która pracowała tam wtedy jako chirurg. Po powrocie do Nowego Jorku zamieszkali razem. Pewnego dnia młoda lekarka niespodziewanie znika...
Sprawą jej zaginięcia zajmuje się nowojorska detektyw Sheryn Sterling i jej partner Rafael Mendoza. Na głównego podejrzanego typują Alexa – po powrocie ze strefy wojny nadużywał narkotyków. Sam chciał popełnić samobójstwo i był na dachu w chwili, gdy skoczyła z niego jego przyjaciółka Cori… Śledztwo postępuje, przerażony Alex szuka Emily, a policjantka z równą determinacją stara się dowieść, że za zniknięciem kobiety stoi jej narzeczony.
Pełnokrwiści bohaterowie, wartka akcja i historia opowiadana z różnych perspektyw przez kilka pierwszoplanowych postaci – to ogromne atuty tej kryminalno-obyczajowej powieści. Wypadki toczą się tu tak dynamicznie, że nie sposób oderwać się od lektury”
„Jedno małe poświęcenie” to historia na pierwszy rzut oka bardzo skomplikowana. W opisie przecież pojawiają się takie wątki jak zespół stresu pourazowego, próba samobójcza, narkotyki, zaginięcie a do tego wszystkiego mamy jeszcze różne punktu widzenia. Autorka bardzo sprawnie żongluje każdym z tych wymienionych wątków, nie gubi po drodze sensu i wprowadza kilka, nawet ciekawych zwrotów akcji mających na celu kompletne zmylenie czytelnika. Czy mnie zwiodła? Z bólem serca przyznaję, że tak, choć na swojej usprawiedliwienie powiem, że podczas czytania byłam chora a do tego dość zmęczona i nie bardzo przykładałam się do tego by rozgryźć tę historię.
Alex Traynor to fotograf wojenny, który wrócił z Syrii cierpiąc na PTSD czyli zespół stresu pourazowego. W tym miejscu chciałabym docenić autorkę za ten pomysł – ukazuje ten problem w niepodkolorowanym świetle, przedstawiając fakty ale nikogo nie piętnując a do tego wplata w powieść mądrość by nie bać się korzystać z pomocy lekarzy i specjalistów. Nie spotkałam się do tej pory z wieloma tytułami, w których główny bohater cierpiał na PTSD, a szkoda bo uważam to za ciekawy temat, warty popularyzowania by przestał być tematem pewnego rodzaju tabu. Tu ode mnie duży plus dla tej książki, ale wracając. Alex Traynor „leczący się” sam nie pamięta zeszłego wieczora, a wracające do niego zaledwie urywki utwierdzają zarówno jego jak i czytelnika, że to właśnie on ma coś wspólnego ze zniknięciem swojej narzeczonej. Tak samo uważa detektyw Sterling, która nie wiedzieć czemu stawia sobie za punkt honoru wsadzić Alexa za kratki. W toku powieści dostajemy oczywiście fakty, mówiące o tym dlaczego tak bardzo jej na tym zależy, ale w pewnych momentach jej „obsesja” staje się bardzo, ale to bardzo denerwująca. Do tego stopnia denerwująca, że miałam ochotę wyciągnąć ją ze stron i przemówić jej do rozsądku. Przy czym w stosunku do głównego bohatera pozostawałam ciągle nieufna, tak samo mocno jak uważałam za winnego innych podejrzanych.
O samej zaginionej dostajemy nie tylko wspomnienia bohaterów, ale także kilka fragmentów pisanych właśnie z jej punktu widzenia – punktu widzenia ofiary. To ciekawy zabieg, który całej książce dodawał ogromnych dreszczy. Praktycznie do samego końca czytelnik siedzi jak na szpilkach chcąc jak najszybciej poznać rozwiązanie zagadki. „Jedno małe poświęcenie” byłoby zwyczajną książką, gdyby nie dwie sprawy, które wyjaśniają się na łamach tej powieści. Jedna ciekawsza od drugiej, każda zaskakująca i nawet trochę… szokująca.
„Za drugim razem obudziła się w całkowitej ciemności. Zaczęła szybko mrugać, ale nadaremno. Nie była w stanie dostrzec żadnych kształtów, plam – nic. Brak światła był przerażający. „Oślepłam?” – pomysłała, czując pierwsze dreszcze paniki. Poruszała się – ale jak skoro nie dotykała ziemi? Biegła w myślach. Znów była w parku. Słyszała swoje kroki na tle urywanego oddechu. Doznanie okazało się krótkotrwałe i nagle ujrzała przed sobą twarz Alexa. Już nie biegła Trzymał ją w silnych ramionach i niósł. Oddech nie należał do niej, lecz do niego.
-Alex? – wyszeptała.”Kim była i jak zginęła Cori? Jaką rolę w całym zamieszaniu odgrywa dozorca Bobby? W jakie, niekoniecznie legalne interesy wmieszana była Emily? W tej książce dzieje się tyle, że to nierealne by miała zaledwie 414 stron . Hilary Davidson świetnie poradziła sobie z każdym tematem, dając czytelnikowi powieść praktycznie nieodkładalną a jednocześnie lekką jak piórko i prostą mimo tylu składających się na nią elementów.
Do gustu przypadł mi również nienachalny styl autorki, z wierzchu okrojony z ubarwień, ale w środku mocny i pobawiony kompromisów. Bohaterowie, których stworzyła Hilary Davidson są ludźmi, zachowują się jak ludzie, mają prawdziwe ludzkie uczucia i problemy a ich życia nie są usłane różami tak jak starają się to przedstawić niektóre inne tytuły. Nowy Jork z powieści „Jedno małe poświęcenie” to żyjące, prawdziwe miasto, niepozbawione ciemnej strony, pełne zagrożeń, ale też pełne szans, z których bohaterowie próbowali korzystać po powrocie z Syrii. Uwierzyłam w to miasto i w tych bohaterów. Od samego początku wierzyłam w autentyczność bohaterów i w autentyczność wszystkich miejsc, które przywołuje autorka. Wierzę w tą pokręconą historię, której rozwiązanie mnie usatysfakcjonowało. Wszystkie wątki zostały zakończone, nie ma tu miejsca na niedomówienia stąd moje określenie, że ta książka zamyka się w ramach. W ramach ciekawego początku i dobrego zakończenia tworząc zgrabną całość.
I myślę, że Wy też uwierzycie w tych bohaterów i w te wydarzenia bo „Jedno małe poświęcenie” jest dobrą książką.
Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA!
Komentarze
Prześlij komentarz