Nie ma chyba drugiej takiej książki. Najstarszy z braci Arrowood, Declan, okazuje swoje oblicze i porusza nasze serca i emocje. Kontynuacja czterotomowej serii autorstwa Corinne Michaels – pełna dylematów, kwestii spornych, romansu i lukrowego szczęścia!
Po przeczytaniu ,,Wróć do mnie” stwierdziłam, że chciałabym przeczytać kolejne części serii pod tytułem ,,The Arrowood brothers”. Pierwszy z nich, najmłodszy Connor odnalazł swoje szczęście, odnalazł swoją Ellie. Teraz przyszła kolej aby to Declan, najstarszy z czterech braci odbył swoje półroczne ,,zesłanie” na rodzinnej farmie w Sugarloaf. Te sześć miesięcy nie będzie jednak najtrudniejszym z czym będzie musiał się zmierzyć.
Sydney Hastings, miejscowa prawniczka pomagająca w straży i jego życiowa miłość będzie przecież… jego sąsiadką. Dawne uczucia, nagle przerwane przez wiele złych decyzji odżyją, ale to już nie będzie to samo. Minęło wiele lat, złamane obietnice ciągle są drzazgą w sercu Sydney, która sama mierzy się z życiem i nie zamierza wchodzić drugi raz do tej samej rzeki.
Cofam swoje słowa z recenzji ,,Wróć do mnie”, że polubiłam Sydney bardziej od Ellie. Po przeczytaniu tej części Sydney zabiera zaszczytne miejsce na mojej liście najbardziej denerwujących, kobiecych książkowych postaci. Jej upartość i niezdecydowanie powoduje, że jej relacja z Declanem była dla mnie co najmniej toksyczna. Sam Declan też nie jest tym najbardziej odpowiedzialnym z braci.
Oboje krążą wokół siebie, oboje niezdecydowani do granic możliwości i zabierają się za siebie jak przysłowiowe psy do jeża. Kiedy są razem – lecą iskry. Napięcie jest wyraźnie wyczuwalne. Ich pragnienie siebie nawzajem aż wylewa się z kart tej dość krótkiej powieści, ale gdy każde z nich spędza czas osobno lub ze swoją rodziną zaczynamy tęsknić nad tym kiedy podejmowali wspólne najbardziej irracjonalne decyzje na świecie.
Oczywiście większość tych podchodów można było rozwiązać jedną, góra dwiema szczerymi rozmowami, ale mimo że Sydney i Declan myślą, że każde mówi szczerze to tak naprawdę oboje ukrywają przed sobą swoje sekrety i tajemnice a nas, rozsada od środka od nadmiaru niedomówień.
Osobiście wolę kiedy moje relacje są proste, kiedy nie ma w nich niedomówień a ja wiem na czym stoję. Cenię sobie szczerość i prawdę. W sytuacji Sydney postąpiłabym zupełnie inaczej niż ona, ale próbowałam postawić się na jej miejscu. Próbowałam ją zrozumieć, ale i Sydney Hastings i Declan Arrowood doprowadzali mnie do szału. Nic dziwnego więc, że po przeczytaniu powieści w niecałe 24 godziny czułam się po prostu zmęczona i wyzuta z całej energii.
Co prawda ,,Zawalcz o mnie” czyta się bardzo szybko a emocje, które nam towarzyszą są jak najbardziej prawdziwe, ale nie umknęło mojej uwadze to, że autorka znów poszła w dobrze utarty schemat. Kiedy już, już czytelnik myśli że to będzie coś nowego, coś świeżego to końcówka jest chyba najbardziej typowa i miałka jak tylko mogłoby być. Lukier wylewa się z całej tej opowieści, ale na duży plus mogę w końcu zaliczyć dialogi – zupełnie inaczej niż w części pierwszej. Tutaj, bracia nie muszą sobie przypominać co któreś zdanie, że są braćmi więc dialogi już tylko przez pozbawienie wyrażeń typu ,,braciszku” robią się znacznie ciekawsze. Nie unikniemy za to górnolotnych wyznań i przeuroczych scen rodem z romantycznych filmów, ale to po prostu taki gatunek więc akurat tego się spodziewałam. Plusem są też nieliczne sceny erotyczne, poprowadzone gładko i bardzo naturalnie.
Po przeczytaniu ,,Wróć do mnie” stwierdziłam, że chciałabym przeczytać kolejne części serii pod tytułem ,,The Arrowood brothers”. Pierwszy z nich, najmłodszy Connor odnalazł swoje szczęście, odnalazł swoją Ellie. Teraz przyszła kolej aby to Declan, najstarszy z czterech braci odbył swoje półroczne ,,zesłanie” na rodzinnej farmie w Sugarloaf. Te sześć miesięcy nie będzie jednak najtrudniejszym z czym będzie musiał się zmierzyć.
Sydney Hastings, miejscowa prawniczka pomagająca w straży i jego życiowa miłość będzie przecież… jego sąsiadką. Dawne uczucia, nagle przerwane przez wiele złych decyzji odżyją, ale to już nie będzie to samo. Minęło wiele lat, złamane obietnice ciągle są drzazgą w sercu Sydney, która sama mierzy się z życiem i nie zamierza wchodzić drugi raz do tej samej rzeki.
,,Zakochałem się w Sydney Hastings, kiedy miałem dziesięć lat. Kiedy mieliśmy po szesnaście lat, przyrzekliśmy sobie być razem na zawsze. Kiedy miałem dwadzieścia dwa lata, złamałem wszystkie dane jej obietnice. Zostawiłem ją i przyrzekłem sobie, że nigdy nie wrócę w rodzinne strony.
Teraz po śmierci ojca muszę jechać do Sugarloaf na pół roku.
Zobaczę ją znowu. Już nie tylko w moich wspomnieniach. Kiedy jesteśmy razem, czuję, jakby czas stanął w miejscu.
Ciągle jej pragnę, ale na nią nie zasługuję. Zamiast przepraszać, biorę ją w ramiona.
A potem to ona mnie zostawia.
Teraz muszę walczyć. Dla niej. Dla nas.
O życie, którego oboje pragniemy…”
Cofam swoje słowa z recenzji ,,Wróć do mnie”, że polubiłam Sydney bardziej od Ellie. Po przeczytaniu tej części Sydney zabiera zaszczytne miejsce na mojej liście najbardziej denerwujących, kobiecych książkowych postaci. Jej upartość i niezdecydowanie powoduje, że jej relacja z Declanem była dla mnie co najmniej toksyczna. Sam Declan też nie jest tym najbardziej odpowiedzialnym z braci.
Oboje krążą wokół siebie, oboje niezdecydowani do granic możliwości i zabierają się za siebie jak przysłowiowe psy do jeża. Kiedy są razem – lecą iskry. Napięcie jest wyraźnie wyczuwalne. Ich pragnienie siebie nawzajem aż wylewa się z kart tej dość krótkiej powieści, ale gdy każde z nich spędza czas osobno lub ze swoją rodziną zaczynamy tęsknić nad tym kiedy podejmowali wspólne najbardziej irracjonalne decyzje na świecie.
,,-Wolałam, żeby pierwsze spotkanie od tamtej nocy nie odbyło się przy świadkach, dlatego wyszłam z domu..
Declan wzdycha ciężko.
-Cóż, mamy swoją historię. Przykro mi z powodu tego, co zaszło dwa miesiące temu.
Spoglądam na niego.
-To znaczy?
-Że znowu Cię skrzywdziłem. – wyjaśnia szybko.- Nie powinienem cię nachodzić, skoro nie zamierzam tu zostać po półrocznej zsyłce. Powinienem… kurwa, sam już nie wiem. Sprawy zaszły za daleko. Przeze mnie. Przepraszam.
Declan nie ma pojęcia, jak daleko zaszły te sprawy.
-I co teraz?
Milczy. Napinam się, bo przecież znam odpowiedź, więc po co znów pytam o to samo. Idiotka ze mnie. Ale z drugiej strony – czas mógł coś zmienić. Moje życie bardzo się zmieniło od zrobienia testu ciążowego.”
Oczywiście większość tych podchodów można było rozwiązać jedną, góra dwiema szczerymi rozmowami, ale mimo że Sydney i Declan myślą, że każde mówi szczerze to tak naprawdę oboje ukrywają przed sobą swoje sekrety i tajemnice a nas, rozsada od środka od nadmiaru niedomówień.
Osobiście wolę kiedy moje relacje są proste, kiedy nie ma w nich niedomówień a ja wiem na czym stoję. Cenię sobie szczerość i prawdę. W sytuacji Sydney postąpiłabym zupełnie inaczej niż ona, ale próbowałam postawić się na jej miejscu. Próbowałam ją zrozumieć, ale i Sydney Hastings i Declan Arrowood doprowadzali mnie do szału. Nic dziwnego więc, że po przeczytaniu powieści w niecałe 24 godziny czułam się po prostu zmęczona i wyzuta z całej energii.
Co prawda ,,Zawalcz o mnie” czyta się bardzo szybko a emocje, które nam towarzyszą są jak najbardziej prawdziwe, ale nie umknęło mojej uwadze to, że autorka znów poszła w dobrze utarty schemat. Kiedy już, już czytelnik myśli że to będzie coś nowego, coś świeżego to końcówka jest chyba najbardziej typowa i miałka jak tylko mogłoby być. Lukier wylewa się z całej tej opowieści, ale na duży plus mogę w końcu zaliczyć dialogi – zupełnie inaczej niż w części pierwszej. Tutaj, bracia nie muszą sobie przypominać co któreś zdanie, że są braćmi więc dialogi już tylko przez pozbawienie wyrażeń typu ,,braciszku” robią się znacznie ciekawsze. Nie unikniemy za to górnolotnych wyznań i przeuroczych scen rodem z romantycznych filmów, ale to po prostu taki gatunek więc akurat tego się spodziewałam. Plusem są też nieliczne sceny erotyczne, poprowadzone gładko i bardzo naturalnie.
,,Do tej pory walczyłem, ale padło mi na głowę, kiedy ją objąłem, pocałowałem, zobaczyłem jej uśmiech. Sydney miała być moja na zawsze. Gdy Connor wypowiadał przysięgę małżeńską, a ja widziałem jej oczy szkliste od łez, coś we mnie pękło.
To mogłem być ja. Z nią.
Teraz Syd jest tutaj, prosi mnie o wspólne życie, a ja nie umiem odmówić.
Trzymam w ramionach wszystko, co się liczy. Boję się odwrócić wzrok, żeby nie okazało się, że to tylko złudzenie. A co jeśli ją puszczę, a ona zniknie? Jednak nie, Sydney jest prawdziwa. Patrzy mi w oczy, gdy wchodzimy do mojego domku.”
Całość oceniam pozytywnie. Jako książka na relaks sprawdziła się marnie podnosząc mi ciśnienie, ale te kilka godzin które spędziłam na farmie w Sugarloaf w towarzystwie Declana, Sydney i całej reszty były udane. Czekam na następną część, zwłaszcza, że autorka już wyraźnie dała czytelnikom do zrozumienia o którym z braci będzie następna książka.
Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA!
Komentarze
Prześlij komentarz