Przejdź do głównej zawartości

,,Esy floresy"... życie przez pryzmat delikatności?

,,Esy floresy” ciężko zakwalifikować do jednego gatunku czy nawet kanonu innych, podobnych sobie książek. Wywoływała u mnie mieszane uczucia, imponowała schludnym stylem a jednocześnie bardzo zastanawiała o co tak w ogóle w niej chodzi. Jedno mogę powiedzieć na pewno – to urocza książka.


Czy jest coś lepszego od książki, której się spodziewasz? Tak! Książka, której się nie spodziewasz!

Jakiś czas temu zgłosiłam się na jednej z facebookowych grup do recenzji książki Katarzyny Obodzińskiej pod tytułem ,,Esy floresy”. Podałam dane do wysyłki i… całkiem o tym zapomniałam. Nie dostałam od wydawnictwa ani żadnej informacji zwrotnej ani niczego innego, więc ten tytuł całkiem wyleciał mi z głowy. Jakie było moje zdziwienie, kiedy dostałam powiadomienie o nadaniu przesyłki z nieznanego mi adresu! I tak w ostatni piątek wyjęłam ze skrzynki na listy malutką paczuszkę a w niej właśnie ,,Esy Floresy”. Książka liczy sobie około 205-210 stron, więc gdy tylko miałam ku temu okazję zasiadłam do lektury i pochłonęłam ją w zaledwie kilka nocnych godzin. Siedziałam z bohaterami w weekend aż do drugiej w nocy i nawet teraz, kiedy od przeczytania tej książki minęło kilka dni nie bardzo wiem co mam o niej myśleć.

,,Lekka i zabawna powieść z motywem kwiatów w tle.
Ambitna studentka dziennikarstwa spotyka na swojej drodze Adama, doświadczonego już dziennikarza. Oboje są wrażliwi na ludzką krzywdę, oburza ich brawura i lekkomyślność. Czy uda im się przetrwać zawirowania losu?
Esy floresy to powieść o przyjaźni, zrozumieniu i o kwiatach.”

Po takim opisie spodziewałam się naprawdę zawiłej historii miłosnej, w której bohaterowie faktycznie będą walczyć z losem, który uparcie będzie próbował ich rozdzielić. Liczyłam na pełne zwrotów wątki miłosne, zapach kwiatów romantycznie przypominających o tym, że nie można mieć w życiu wszystkiego czego się chce, melancholijnych potoków myśli a nawet nuty codzienności, której nie sposób pominąć w ,,lekkich i zabawnych” powieściach tego typu. Ile z tego zastałam między kartami tej króciutkiej opowieści? Niestety nie tyle ile bym chciała. Przez większą część historii szukałam tego sensu, który nadałby ,,floresom” niepowtarzalny i nieprzewidywalny wydźwięk komedii romantycznej, ale nie znalazłam go ani w codziennych zmaganiach Wioletty z życiem, ani nawet w krótkich wtrąceniach o życiu Adama. Sami główni bohaterowie spotykają się w książce… dwa razy? Trzy? Nie licząc końcowej sceny, w której też nie do końca wiadomo jak nazwać łączącą ich więź. Fabuła co prawda prowadzona jest w tak przyjemny i faktycznie lekki sposób, że nawet czytanie o dość nudnym, choć z pewnością nie łatwym życiu Wioletty sprawia nam przyjemność. A Wioletta nie ma faktycznie łatwo. Przygotowuje się do pracy licencjackiej, jednocześnie realizując praktyki u bardzo wymagającej redaktor Rebeki, w towarzystwie niezbyt przyjaznego jej zespołu redakcyjnego (nie licząc przyjaciółki, z którą razem realizują praktyki). Spóźnienia Wioletty i reszta jej problemów mogą faktycznie wywołać uśmiech na twarzy czytelnika, ale dla mnie to za mało, by nazwać powieść ,,zabawną”.

,,Wyciąga swój telefon i już chcę mu podać swój numer, kiedy mówi: - Spójrz.
Wpatruję się w ekran telefonu i znów zalewa mnie fala gorąca, tym razem ze wstydu. Zamiast czarnej kredki do brwi użyłam fioletowej. Wybiegam na następnym przystanku i już wiem, że jestem spóźniona. To drugie spóźnienie w tym tygodniu. Na domiar złego on wysiada za mną. Oferuje chusteczki higieniczne i wodę. Udaje mi się zmyć do cholerstwo.”

W tym samym czasie poznajemy tok życia Adama który z pozoru pogodził się ze stratą swojej ukochanej. Jest dziennikarzem, który odnosi sukcesy opisując w felietonach przeprowadzone przez siebie i kolegę z redakcji prowokacje społeczne. Od pozornie pijanych kierowców po zarabianie jako uliczny artysta – żaden temat nie jest mu chyba obcy. Ale Adam ma także inne zajęcie, którego ze wzgląd na fabułę nie zdradzę. Rozdziały, w których narratorem jest Adam opowiadają głównie o jego zmaganiach z tematami artykułów i innymi przeciwnościami losu, z którymi mierzy się niemalże codziennie. Do tego co któryś z nich okraszony jest pozornie zabawnymi dialogami z jego przyjacielem, mówiącym po niemiecku kolegą Darkiem. Dlaczego pozornie? Ponieważ część z nich prowadzona jest bez żadnego tłumaczenia i nie dane mi było ich zrozumieć.

,,Odpalam telefon.
- Trzymaj – pokazuję mu galerię parkową.
- O, fuj! – przewija bardziej rozbawiony niż zaskoczony. – Śmierdząca sprawa. A słyszałeś o stronce, na którą można wrzucić zdjęcie swojego kupsztala? Fotka trafia do galerii i można oddawać głosy na najbardziej…
- Przestań, błagam! – przerywam mu zdegustowany.
- Pączka? – proponuje, przegryzając jednego.
- Nie, dziękuję. Jak ty możesz jeść w takiej chwili?! – krzywię się.
- To zrobimy tak – przełyka. – Umieścimy tę okazałą kolekcję dzieł sztuki obok siebie z podpisem… - zastanawia się, robiąc kolejnego gryza. - ,,Twój pies, twoja kupa” – odkłada pączka i słodzi kawę kostkami cukru w kształcie kolorów karcianych."

Wątki Wioletty i Adama faktycznie w końcu się gdzieś tam łączą, na początku niewiele i kiedy czytelnik ma nadzieję, że w końcu dostanie swój romantyzm… książka biegnie dalej jak gdyby nigdy nic, by przed końcem zmienić się w pełen zaskakującej akcji… thriller? Kryminał? Wspominałam na początku, że ciężko zakwalifikować ,,Esy floresy” do jednego gatunku. Napaść na Wiolettę praktycznie kończy książkę, ponieważ ostanie wydarzenia dzieją się już bardzo szybko, zdecydowanie szybciej niż cała poprzednia treść tej historii.

Przemyślenia głównych bohaterów nie były też przesadnie górnolotne, ale co za tym idzie – zadowoliła mnie zwyczajna przyziemność tej książki. Autorka poprzez myśli bohaterów zwraca uwagę na drobnostki, którymi zwykle się nie przejmujemy a które mogą eskalować do niewyobrażalnych tragedii. Książkę możemy traktować jako sygnał ostrzegawczy dla lekkomyślnych czy niebezpiecznych decyzji i zachowań. Z wyjątkiem kilu niesmacznych scen (między innymi tej jednej przytoczonej) książka jest bardzo przyjemna. To bardzo prosta lektura o prostych i zupełnie ludzkich uczuciach o których, mam wrażenie, zapominamy w codziennej gonitwie, o których nie myślimy ani w drodze do pracy, ani podczas obiadu, ani nawet przed snem. A to przecież te proste rzeczy nadają wyraz naszemu życiu, mam rację?


Jedyne co bardziej mi przeszkadzało to imiona i ksywki bohaterów, których nadmiar sprawiał, że każdy prócz głównych bohaterów zaczynał mi się mylić. Eliza, Lizka, Lizzy, Kornelia, Nela, Sissy, Michalina, Miśka – to tylko trzy osoby a ja i tak nie mam pewności czy wymieniłam wszystkie ich określenia. Akcja powieści oczywiście dzieje się w Polsce i co w tych imionach mi przeszkadzało to to, że na ogół są one rzadko spotykane. Nie mówię tu o na przykład o Elize, ale na przykład o takiej Rebece, której pochodzenia nie znamy. Autorka w ogóle starała się unikać nazw własnych, innych niż wymieniane w treści dzieła kultury typu serial ,,Jak poznałem waszą matkę”. Nie jest to duży minus, oczywiście że nie, ale mnie zakłócało to odbiór całej powieści, sprawiając że w tych momentach zatracałam jej realizm, czyli coś czego w tej książce akurat nie brakuje. I to właśnie ten realizm tak bardzo przypadł mi do gustu. W ,,Esach floresach” jest kilka scen, podczas których można by użyć tego fragmentu:
ale nie ma tych scen przesadnie dużo a to sprawia, że cała książka jest po prostu… urocza. Urocza w naiwności bohaterki, urocza w całych tych zmaganiach z losem i resztą świata.

Kwiaty w niej też występują, ale o tym możecie przekonać się sami :)

,,Pozory mylą. Promotorka okazuje się życzliwa i pomocna, mimo zmanierowanego sposobu bycia. Każdy z nas ma jakieś dziwactwa, które w oczach innych nie zyskują aprobaty, ale czy tylko dlatego mamy wpasować się w cudze ramy? Kolejny raz łapię się na tym, że pierwsze wrażenie jest mylne.”

I tak jak główna bohaterka złapałam się na tym samym. Odniosłam wrażenie, że okładka mało ma wspólnego z treścią książki, tak samo jak treść mało ma wspólnego z blurbem, ale zawsze powtarzam, że zawsze lepiej jest się miło zaskoczyć niż paskudnie rozczarować. Nie jest to książka idealna, ale przecież prawdziwe też takie nie jest, a to właśnie ta realność nadaje tej powieści czegoś specjalnego. W skali ocen lubimyczytac.pl daję tej książce mocne 5 gwiazdek – za to, że autora ukazuje szare, do bólu realne życie w nieco lepszych barwach niżby się to mogło wydawać.

Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu Oficynka!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[książka a ekranizacja #2] ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"

Czytając ,,Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” wiedziałam, że za zapowiadany na okładce zabiorę się niemalże od razu po przeczytaniu książki. Tak faktycznie zrobiłam więc korzystając z wolnej chwili zapraszam Was na drugi post z zaczętej rok temu serii [książka a ekranizacja] Ten tytuł był już w mojej świadomości od dość dawna, a już zwłaszcza jeśli chodzi o film, który na liście netflixa przewijał się u mnie więcej niż kilka razy. Zawsze jednak wzbraniałam się przed obejrzeniem, bo przecież najpierw czytam książki a dopiero później oglądam ich filmowe obrazy i gdy natrafiłam w wakacje na książkowy kiermasz booksale.pl a w jego asortymencie znalazłam egzemplarz „Miłośników..)” to sami wiecie… On sam praktycznie załadował się do mojej zakupowej torby. Nie wiem tylko dlaczego z przeczytaniem zwlekałam aż do jesieni, chyba podświadomie czułam, że ten tytuł potrzebuje odpowiedniego klimatu i nastroju by odebrać go w całej swojej wspaniałości. To samo okaza

"Bez oklasków" czyli Jan Englert szczerze o sobie!

Polubiłam w tej książce to, że jest ona żywą historią, niejako zobrazowaniem wydarzeń i chronologii Polskiej Sceny Teatralnej i Filmowej. I polubiłam też te uczucia, które we mnie wywołała – przypomniała mi bowiem jak bardzo lubię teatr i jak bardzo lubię być nie tylko widzem. Był przecież czas, kiedy z teatrem wiązałam swoją przyszłość a pozalekcyjną część swojej edukacji spędzałam właśnie w kołach teatralnych i grupie aktorskiej. Jan Englert w rozmowie z Kamilą Drecką przedstawił ciekawy punkt widzenia. Swój punkt widzenia na świat, który warto poznać i to w tej książce jest równie ważne jak sama otoczka rzeczowego i dobrze przygotowanego wywiadu. Napisanie recenzji „Bez oklasków” zajęło mi okrutnie dużo czasu, głównie ze względu na to, że nie mogłam patrzeć w ekran laptopa dłużej niż piętnaście minut, ale też dlatego, ciężko mi było zebrać po niej myśli. Sama rozmowa wywołała u mnie całą kaskadę przeróżnych odczuć od radości po nostalgię. „Jan Englert mówi o sobie, że jest złożony

[RECENZJA PATRONACKA] "Wszystko już było" Marta Lenkowska

No i stało się! Debiut literacki Marty Lenkowiskiej już śmiga na rynku wydawniczym zbierając same pozytywne opinie. To dla mnie książka wyjątkowa pod wieloma względami, między innymi dlatego, że to także mój… DEBIUT PATRONACKI! Tak, dobrze czytacie, moje logo po raz pierwszy pojawiło się oficjalnie na okładce książki, którą możecie już zamawiać w księgarniach! A jeśli chcecie dowiedzieć się co mnie w tej książce dodatkowo ujęło to zapraszam na szczerą recenzję patronacką :) Przypomnij sobie kiedy ostatnio przygniotło Cię poczucie bezradności i okrutnej pustki. Przypomnij sobie i chodź ze mną w podróż do pachnącej i słonecznej Portugali. Zobaczymy blaski i cienie sławy, odtworzymy rodzinne więzi, naprawimy błędy przeszłości i na nowo pokochamy… siebie, innych, miejsca i smaki. Zobaczymy przemiany na lepsze i gorsze, będziemy świadkami dowodów ludzkiej dobroci. Powtarzaj za mną „Wszystko już było” , ale może być raz jeszcze. „Częściowa utrata pamięci to przekleństwo czy błogosławieństwo?