Czasem by sięgnąć po książkę nie trzeba wielu zachęt. Nie trzeba wychwalania danego tytułu aby zainteresować kogoś historią zawartą w niepozornej okładce. Czasem wystarczy tytuł, nie rzadko chwytliwy blurb. Nie będzie to recenzja zachwalająca. Ani negatywnie oceniająca. Będzie to recenzja subiektywna, ale szczera do bólu i prosta – jak książka, która jest jej przedmiotem.
Jolanta Sak jest autorką czterech tomików poezji. „Ludzie, którzy nie toną” to jej prozatorski debiut i widać to dobitnie w stylu jakim poprowadziła historię pewnej rodziny z pewnej miejscowości. Historię rodziny, ale przede wszystkim ludzi, którzy nie koniecznie są dobrymi bohaterami.
Magda – prawdziwa głowa rodziny, silna i władcza, pozbawiona głębszych uczuć zrobi wszystko żeby jej rodzina miała wszystko. A przede wszystkim by byli razem. Wszyscy razem. Bez względu na to co kto o nich myśli i co myślą oni sami. Dla niej liczy się tylko jej rodzina i jej dobrobyt. Jej mąż, Andrzej, stoi raczej na uboczu, przyglądając się wszystkiemu z odległości. Nie zabiera głosu, nie wychyla się, nie wchodzi w drogę ani żonie ani swoim synom. Piotr i Tomek, dwaj bracia o zupełnie różnych charakterach. Tomek to ten bardziej wycofany, ukrywający swoje prawdziwe ja nawet przed żoną Ewą, Piotr to jego przeciwieństwo. Przebojowy, elegancki, lubiany i… zły do szpiku kości. Tę czteroosobową rodzinę łączą jednie więzy krwi…
Ewa i Asia – kolejno żona Tomka i Piotra. Dwie niczego nieświadome ofiary knowań i kłamstw. Kłamstw o miłości, szczęściu i wspólnej przyszłości.
Do tego Benio i Cichy – najęci przez Magdę pomocnicy w „firmie”.
A w tym wszystkim jeszcze Ilona, Emilia, Igor, Adam, Bielik, Darek . „Ludzie, którzy nie toną” to zbiorowisko indywiduów, których historie w niezwykły sposób łączą się ze sobą by doprowadzić do wyczekiwanego finału. Każda postać ma własną, tragiczną historię. Każda postać to jak żywy człowiek włożony pieczołowicie w litery, słowa i papier. W tle prawdziwe ludzkich dramatów toczy się policyjne śledztwo. Rodzina Magdy i Andrzeja stoi nad przepaścią a rozpędzony już pociąg zdarzeń zatrzyma się dopiero, kiedy się wykolei.
W tej niezwykle prostej i miejscami naiwnej historii znajdziemy kilka nieoczekiwanych zwrotów akcji, trafnych przemyśleń i sporą dawkę jednotorowego humoru. Wspomniani wyżej Benio i Cichy to w moim odczuciu kropka w kropkę włamywacze z kultowego filmu „Kevin sam w domu”. Na pewno pamiętacie tych nieudolnych opryszków, którzy chcieli wykiwać pomysłowego chłopca granego przez Macaulaya Culkina. Dwie różne od siebie niezdary, które połączył przewrotny los, kilka zleceń i odsiadka. Oboje mniej rozgarnięci a przy tym rozgadani z pewnością rozśmieszą pewien rodzaj czytelników. Ich kwestie są bowiem sztuczne i wymuszone a teksty suche i miejscami przyprawiające o ciarki żenady. Nie jest to wyszukany humor, choć jest tej książce niebywale potrzebny, ale jestem pewna że znajdzie swoich amatorów.
Inne wątki jakie podejmuje ta opowieść to między innymi zdrada, romans, romans homoseksualny, przemoc, nietolerancja, porwanie i samosąd.
Trzeba wspomnieć też o tym jakim językiem napisana jest cała książka, ponieważ to znacznie wpływa na odbiór historii. Gdy czytałam tę opowieść miałam wrażenie jakbym raz po raz przenosiła się między akcją „Trudnych Spraw”, „Detektywów”, „W 11”, ale też typowego polskiego filmu o miłości – ckliwej, lukrowanej choć posypanej gorzkim realizmem. Do bólu prosty język i lakoniczność opisów sprawia, że przez książkę dosłownie płynie się dialog po dialogu. Z początku denerwowało mnie to bardziej bym mogła się o to podejrzewać, ale w miarę jak zbliżałam się do końca, łapałam się za tym, że szczegółowe opisy nie były tu do niczego potrzebne. Wszystko zostało przekazane, wszystko byłam w stanie sobie wyobrazić, wszystko mogłam sobie dopowiedzieć. Bo niedopowiedzeń jest tu równie wiele co dialogów między bohaterami. A potem zdałam sobie sprawę z czegoś jeszcze i ta świadomość sprawiła, że zdecydowałam się objąć tę książkę swoim patronatem. Cała historia niosła mnie w partiach. Niosła mnie w scenach a ja czułam się jakbym oglądała scenki rodzajowe, albo inscenizacje mające zobrazować tematykę rodzinnych dramatów i zgryzot. Podoba mi się takie przedstawienie akcji, jakby wyrwanych z całości krótkich opowiastek - które, co chętnie bym nawet zobaczyła, dałoby się przerobić na całkiem niezły serial, idealny na deszczowy wieczór, na tak zwane "binge-watching".
Podoba mi się to jak autorka w ludzki sposób uchwyciła ludzkie słabości i to w jaki prosty sposób (a podobno specjalnie) je przedstawiła. Realizm dnia codziennego przeplata się tu z odrobinę wymyślnymi kwestiami. Bohaterowie są opisani ubogo, ich charaktery określają zaledwie wzmianki przez co nie do końca polubiłam się z żadnym z nich. Ale uwierzyłam w naiwność Benia i Cichego, w twardość i zaciętość Magdy, pogubienie się Piotra, w pokonanie Tomka. W rozpacz Ewy, (nie)chorobę Joanny. W chęć odzyskania dobrego imienia Bielika i zwyczajną dobroć Andrzeja. I w końcu w twardą rękę Igora (choć do bólu przypominającego Darka ze "Ślepnąc od Świateł".
Z przyjemnością objęłam te nieidealną książkę swoim patronatem. Wychodząc z założenia, że dobrze rokujące talenty z rodzimego podwórka należy wspierać postanowiłam uwierzyć w tę historię a przy tym nie boję się nazwać ją przeciętną, ale uniwersalną. Myślę, że każdy znajdzie w niej coś w co uwierzy, na co postanowi zwrócić uwagę w kontaktach i relacjach z innymi osobami. Weźmie pod uwagę przy podejmowaniu osądu nad spotykanymi na swojej drodze ludźmi. To książka od człowieka dla człowieka. Dość sztywna, miejscami okrutna, chwilami przywracająca wiarę - przede wszystkim jednak podejmująca takie tematy, które na spokojnie można odnieść do życia codziennego.
Za możliwość wsparcia autorki i promowania książki swoim logiem dziękuję Wydawnictwu Moc Media :)
Jolanta Sak jest autorką czterech tomików poezji. „Ludzie, którzy nie toną” to jej prozatorski debiut i widać to dobitnie w stylu jakim poprowadziła historię pewnej rodziny z pewnej miejscowości. Historię rodziny, ale przede wszystkim ludzi, którzy nie koniecznie są dobrymi bohaterami.
„Silna matka z wycofanym ojcem i dwaj bracia tworzą rodzinę, którą łączy coś więcej niż tylko więzy krwi i rodzinne obiadki. Pomysłowa Magda i jej zaradny syn to duet doskonały, od lat utrzymujący domowników z działalności przestępczej. Kiedy misterny plan Piotra zaczyna się sypać, kłamstwa przestają wystarczać, by utrzymać się na fali. Czy jednak naprawdę istnieją ludzie, którzy nie toną? Gdzie jest granica na drodze do własnego szczęścia?”
Magda – prawdziwa głowa rodziny, silna i władcza, pozbawiona głębszych uczuć zrobi wszystko żeby jej rodzina miała wszystko. A przede wszystkim by byli razem. Wszyscy razem. Bez względu na to co kto o nich myśli i co myślą oni sami. Dla niej liczy się tylko jej rodzina i jej dobrobyt. Jej mąż, Andrzej, stoi raczej na uboczu, przyglądając się wszystkiemu z odległości. Nie zabiera głosu, nie wychyla się, nie wchodzi w drogę ani żonie ani swoim synom. Piotr i Tomek, dwaj bracia o zupełnie różnych charakterach. Tomek to ten bardziej wycofany, ukrywający swoje prawdziwe ja nawet przed żoną Ewą, Piotr to jego przeciwieństwo. Przebojowy, elegancki, lubiany i… zły do szpiku kości. Tę czteroosobową rodzinę łączą jednie więzy krwi…
Ewa i Asia – kolejno żona Tomka i Piotra. Dwie niczego nieświadome ofiary knowań i kłamstw. Kłamstw o miłości, szczęściu i wspólnej przyszłości.
Do tego Benio i Cichy – najęci przez Magdę pomocnicy w „firmie”.
A w tym wszystkim jeszcze Ilona, Emilia, Igor, Adam, Bielik, Darek . „Ludzie, którzy nie toną” to zbiorowisko indywiduów, których historie w niezwykły sposób łączą się ze sobą by doprowadzić do wyczekiwanego finału. Każda postać ma własną, tragiczną historię. Każda postać to jak żywy człowiek włożony pieczołowicie w litery, słowa i papier. W tle prawdziwe ludzkich dramatów toczy się policyjne śledztwo. Rodzina Magdy i Andrzeja stoi nad przepaścią a rozpędzony już pociąg zdarzeń zatrzyma się dopiero, kiedy się wykolei.
W tej niezwykle prostej i miejscami naiwnej historii znajdziemy kilka nieoczekiwanych zwrotów akcji, trafnych przemyśleń i sporą dawkę jednotorowego humoru. Wspomniani wyżej Benio i Cichy to w moim odczuciu kropka w kropkę włamywacze z kultowego filmu „Kevin sam w domu”. Na pewno pamiętacie tych nieudolnych opryszków, którzy chcieli wykiwać pomysłowego chłopca granego przez Macaulaya Culkina. Dwie różne od siebie niezdary, które połączył przewrotny los, kilka zleceń i odsiadka. Oboje mniej rozgarnięci a przy tym rozgadani z pewnością rozśmieszą pewien rodzaj czytelników. Ich kwestie są bowiem sztuczne i wymuszone a teksty suche i miejscami przyprawiające o ciarki żenady. Nie jest to wyszukany humor, choć jest tej książce niebywale potrzebny, ale jestem pewna że znajdzie swoich amatorów.
Inne wątki jakie podejmuje ta opowieść to między innymi zdrada, romans, romans homoseksualny, przemoc, nietolerancja, porwanie i samosąd.
Trzeba wspomnieć też o tym jakim językiem napisana jest cała książka, ponieważ to znacznie wpływa na odbiór historii. Gdy czytałam tę opowieść miałam wrażenie jakbym raz po raz przenosiła się między akcją „Trudnych Spraw”, „Detektywów”, „W 11”, ale też typowego polskiego filmu o miłości – ckliwej, lukrowanej choć posypanej gorzkim realizmem. Do bólu prosty język i lakoniczność opisów sprawia, że przez książkę dosłownie płynie się dialog po dialogu. Z początku denerwowało mnie to bardziej bym mogła się o to podejrzewać, ale w miarę jak zbliżałam się do końca, łapałam się za tym, że szczegółowe opisy nie były tu do niczego potrzebne. Wszystko zostało przekazane, wszystko byłam w stanie sobie wyobrazić, wszystko mogłam sobie dopowiedzieć. Bo niedopowiedzeń jest tu równie wiele co dialogów między bohaterami. A potem zdałam sobie sprawę z czegoś jeszcze i ta świadomość sprawiła, że zdecydowałam się objąć tę książkę swoim patronatem. Cała historia niosła mnie w partiach. Niosła mnie w scenach a ja czułam się jakbym oglądała scenki rodzajowe, albo inscenizacje mające zobrazować tematykę rodzinnych dramatów i zgryzot. Podoba mi się takie przedstawienie akcji, jakby wyrwanych z całości krótkich opowiastek - które, co chętnie bym nawet zobaczyła, dałoby się przerobić na całkiem niezły serial, idealny na deszczowy wieczór, na tak zwane "binge-watching".
"(...)Myślałeś, że jesteś niezatapialny? Że cokolwiek się wydarzy, ty zawsze wypłyniesz na powierzchnię? Że jesteś jednym z tych, co nigdy nie toną? Nie ma ludzi, którzy nie toną. Wcześniej czy później każda zepsuta od środa łajba pójdzie na dno..."
Podoba mi się to jak autorka w ludzki sposób uchwyciła ludzkie słabości i to w jaki prosty sposób (a podobno specjalnie) je przedstawiła. Realizm dnia codziennego przeplata się tu z odrobinę wymyślnymi kwestiami. Bohaterowie są opisani ubogo, ich charaktery określają zaledwie wzmianki przez co nie do końca polubiłam się z żadnym z nich. Ale uwierzyłam w naiwność Benia i Cichego, w twardość i zaciętość Magdy, pogubienie się Piotra, w pokonanie Tomka. W rozpacz Ewy, (nie)chorobę Joanny. W chęć odzyskania dobrego imienia Bielika i zwyczajną dobroć Andrzeja. I w końcu w twardą rękę Igora (choć do bólu przypominającego Darka ze "Ślepnąc od Świateł".
Z przyjemnością objęłam te nieidealną książkę swoim patronatem. Wychodząc z założenia, że dobrze rokujące talenty z rodzimego podwórka należy wspierać postanowiłam uwierzyć w tę historię a przy tym nie boję się nazwać ją przeciętną, ale uniwersalną. Myślę, że każdy znajdzie w niej coś w co uwierzy, na co postanowi zwrócić uwagę w kontaktach i relacjach z innymi osobami. Weźmie pod uwagę przy podejmowaniu osądu nad spotykanymi na swojej drodze ludźmi. To książka od człowieka dla człowieka. Dość sztywna, miejscami okrutna, chwilami przywracająca wiarę - przede wszystkim jednak podejmująca takie tematy, które na spokojnie można odnieść do życia codziennego.
Za możliwość wsparcia autorki i promowania książki swoim logiem dziękuję Wydawnictwu Moc Media :)
Komentarze
Prześlij komentarz