Drugie podejście do twórczości Louise Candlish miało być tym trafem w dziesiątkę. Miało być świetnym thrillerem naprawiającym błędy popełnione w „Tuż za ścianą”. Taką perełką na półce, którą z dłonią na sercu można by było polecić najbardziej zagorzałemu fanowi opowieści z dreszczykiem.
No właśnie. Miało być. I tu jest pies pogrzebany a właściwie fabuła, bo to co dzieje się w powieści „Ostatnie piętro” raczej w powietrze nie wzlatuje…
Pod przykrywką genialnej okładki i pod opisem zapowiadającym sukces kryje się niewiele dobrego. Ale od początku.
„Ellen Saint jest projektantką oświetlenia, często odwiedza klientów w ich nowych mieszkaniach i nowoczesnych apartamentach. Ellen jest matką, od kilku lat pogrążoną w rozpaczy po tragicznej śmierci syna. Lucas miał dziewiętnaście lat. Ona nigdy nie pogodziła się z tym wyrokiem losu. Ellen jest wojowniczką.
Kiedy pewnego razu odwiedza klientkę w luksusowej dzielnicy w pobliżu London Bridge, na najwyższym tarasie sąsiedniego budynku o nazwie Heights widzi mężczyznę. Ten człowiek przyciąga jej uwagę nie tylko dlatego, że kogoś jej przypomina – kogoś, kto przecież nie żyje!
Ten człowiek stoi na ostatnim piętrze i przechyla się przez barierkę! Ellen ma zaeroty głowy na samą myśl o tym. A jednak postanawia wspiąć się na szczyt budynku i złożyć wizytę właścicielowi apartamentu numer 10…”
O zgrozo, gdyby wszystko było takie jakie nam przedstawiono na okładce! Oto przed państwem Ellen Saint – święta Ellen, która ma zamiar rozmówić się ze złem w postaci tego jednego lokatora na ostatnim piętrze Heights. Święta Ellen zwalczy swój strach przed wysokością, wespnie się po schodach by rozprawić się z kimś kto powinien już nie żyć. A dlaczego? Bo Ellen jest w posiadaniu pewnych informacji z przeszłości… I tu nam się sprawa komplikuje bowiem autorka zarzuca czytelnika toną informacji. Dosłownie toną i to takich informacji, które do fabuły niespecjalnie wnoszą coś przydatnego. Nie będzie zaskoczeniem jeśli powiem Wam, że nasza święta Ellen najbardziej na świecie pragnęłaby zemsty za tragiczną śmierć swojego syna. Nie będzie zaskoczeniem jeśli powiem Wam, że to właśnie ten człowiek przechylający się za barierkę najwyższego tarasu „miał przyczynić się do tego wypadku”.
Kieran, bo tak ma na imię główny antagonista świętej Ellen ma być w tej książce ucieleśnieniem całego zła chodzącego na tym świecie a co za tym idzie – zła według autorki. Kieran jest przerzucaną od domu do domu sierotą o mało urodziwym obliczu. Otyły, zaniedbany, wiecznie przeklinający i pozbawiony szacunku do starszych. A już w szczególności pozbawiony szacunku do Ellen i jej rodziny, a przecież dobrze wiemy, że ona sobie na ten szacunek zasłużyła. Jest przykładną matką, ma dobrze płatną pracę, zadbany dom, jest zawsze nienagannie uśmiechnięta, ubrana i umalowana. Kobieta bez skazy. Chłopak często jest przez nią widywany z alkoholem i/lub papierosami i jak na złość to właśnie on musi być najlepszym przyjacielem jej syna Lucasa. Za jakie grzechy? Na nieszczęście czytelników chyba wszystkie, bo w miarę jak fabuła postępuje do przodu (a postępuje w tempie ślimaczym w spowolnieniu razy 10) Kieran ma na Lucasa coraz to gorszy wpływ. Według Ellen oczywiście, ale trzeba przyznać, że autorka robi co może by pokazać Kierana w najgorszym z możliwych świateł. Lucas został przyłapany na handlowaniu ziołem, nie Kieran. To Kieran miał usprawiedliwienie nieobecności na wycieczce, z której Lucas postanowił zerwać się nikogo o tym nie informując. Ale przecież to wszystko jest wina Kierana, bo to on jest tu czarnym charakterem, Lucasowi nigdy nie przyszłoby to do głowy. Narkotyki? Nie w domu Ellen, ona go tak przecież nie wychowała.
Mogłabym tak bez przerwy, ale po co, skoro zrobiła to za mnie autorka? Przejdźmy więc do postępowania samej głównej bohaterki. Czy jest ono w jakikolwiek sposób logiczne?
To może dostajemy jakieś satysfakcjonujące smaczki i wątki, których rozwinięcie jest tak szokujące, że cała fabuła nabiera większego sensu a my możemy tylko bić brawo?
Czytając „Ostatnie piętro” chciałam w paru miejscach przytoczyć ,,Marlenko, nie próbuj zrozumieć mechanizmów zemsty. Zemsta to zemsta!'', ale powstrzymałam się bo ta zemsta, która teoretycznie jest w tej książce przedstawiona… cóż. Nie nazwałabym tego planem stulecia. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym jak główna bohaterka zdobywa broń:
W tej powieści panuje chaos. Retrospekcje retrospekcji przeplatają się w czasem teraźniejszym, fragmentami reportażu, który został napisany o głównej bohaterce i fragmentami jej powieści o tym... jak zemściła się na potencjalnym mordercy swojego syna. Czyli mamy tu do czynienia z książką, w której czytamy fragmenty powieści o tym samym o czym jest książka którą czytamy. Nadążacie? Bo ja ledwo, ale nie zrozumcie mnie źle. Ten zabieg nie był zły, ale o ile w świetnym „To wszystko prawda” miało to jakiś wyższy cel, tak tutaj nie do końca to wszystko ze sobą gra. Zaczynamy książkę tak jakby Ellen prowadziła Nas przez fabułę, jako narratorka całej opowieści, ale potem dostajemy w twarz tyloma faktami, tyloma zmianami akcji i narracji i punktami widzenia, że człowiek zaczyna mylić się w tym co serwuje nam autorka. To już teraźniejszość? Czytamy o bieżących wydarzeniach czy znów wbiegamy w przeszłość? A może tym razem w przyszłość bo przecież szerokie fragmenty reportażu o Ellen Saint mają pochodzić już z czasów po zemście…
Męczyłam się strasznie, ale w końcu przebrnęłam przez całość, skłonna podziękować autorce za te fragmenty, w których potraktowała czytelników jak (i tu ja bardzo przepraszam za określenie) idiotów. Nie lubię czegoś takiego, jak na siłę próbuje mi się wmówić, że nie wiem o czym czytam więc narrator musi wszystko dokładnie wytłumaczyć czytelnikowi, tak jakby nie wiedział w jakim świecie żyje. Ale tutaj? No tu mogłabym autorce za te fragmenty podziękować, bo byłam tak zmęczona lekturą, że przypominały mi o rzeczywistości.
Czy jest jakiś plus tej powieści? Na siłę mogę powiedzieć, że tak. Okładka. A tak serio to język autorki. Nie jest infantylny ani przesadnie poważny. Zdania zbudowane są barwnie, jak już odrzuciło się od siebie wszystkie negatywne myśli o fabule i pominęło treść niesioną przez słowa to dialogi i opisy czytało się całkiem przyjemnie i tym właśnie „Ostatnie piętro” nie różniło się zbytnio od „Tuż za ścianą”. Obie książki technicznie są poprawne. Ale tutaj autorka nieźle popłynęła z fantazją. A szkoda, bo zamysł na fabułę był świetny.
No właśnie. Miało być. I tu jest pies pogrzebany a właściwie fabuła, bo to co dzieje się w powieści „Ostatnie piętro” raczej w powietrze nie wzlatuje…
Pod przykrywką genialnej okładki i pod opisem zapowiadającym sukces kryje się niewiele dobrego. Ale od początku.
„Ellen Saint jest projektantką oświetlenia, często odwiedza klientów w ich nowych mieszkaniach i nowoczesnych apartamentach. Ellen jest matką, od kilku lat pogrążoną w rozpaczy po tragicznej śmierci syna. Lucas miał dziewiętnaście lat. Ona nigdy nie pogodziła się z tym wyrokiem losu. Ellen jest wojowniczką.
Kiedy pewnego razu odwiedza klientkę w luksusowej dzielnicy w pobliżu London Bridge, na najwyższym tarasie sąsiedniego budynku o nazwie Heights widzi mężczyznę. Ten człowiek przyciąga jej uwagę nie tylko dlatego, że kogoś jej przypomina – kogoś, kto przecież nie żyje!
Ten człowiek stoi na ostatnim piętrze i przechyla się przez barierkę! Ellen ma zaeroty głowy na samą myśl o tym. A jednak postanawia wspiąć się na szczyt budynku i złożyć wizytę właścicielowi apartamentu numer 10…”
O zgrozo, gdyby wszystko było takie jakie nam przedstawiono na okładce! Oto przed państwem Ellen Saint – święta Ellen, która ma zamiar rozmówić się ze złem w postaci tego jednego lokatora na ostatnim piętrze Heights. Święta Ellen zwalczy swój strach przed wysokością, wespnie się po schodach by rozprawić się z kimś kto powinien już nie żyć. A dlaczego? Bo Ellen jest w posiadaniu pewnych informacji z przeszłości… I tu nam się sprawa komplikuje bowiem autorka zarzuca czytelnika toną informacji. Dosłownie toną i to takich informacji, które do fabuły niespecjalnie wnoszą coś przydatnego. Nie będzie zaskoczeniem jeśli powiem Wam, że nasza święta Ellen najbardziej na świecie pragnęłaby zemsty za tragiczną śmierć swojego syna. Nie będzie zaskoczeniem jeśli powiem Wam, że to właśnie ten człowiek przechylający się za barierkę najwyższego tarasu „miał przyczynić się do tego wypadku”.
Kieran, bo tak ma na imię główny antagonista świętej Ellen ma być w tej książce ucieleśnieniem całego zła chodzącego na tym świecie a co za tym idzie – zła według autorki. Kieran jest przerzucaną od domu do domu sierotą o mało urodziwym obliczu. Otyły, zaniedbany, wiecznie przeklinający i pozbawiony szacunku do starszych. A już w szczególności pozbawiony szacunku do Ellen i jej rodziny, a przecież dobrze wiemy, że ona sobie na ten szacunek zasłużyła. Jest przykładną matką, ma dobrze płatną pracę, zadbany dom, jest zawsze nienagannie uśmiechnięta, ubrana i umalowana. Kobieta bez skazy. Chłopak często jest przez nią widywany z alkoholem i/lub papierosami i jak na złość to właśnie on musi być najlepszym przyjacielem jej syna Lucasa. Za jakie grzechy? Na nieszczęście czytelników chyba wszystkie, bo w miarę jak fabuła postępuje do przodu (a postępuje w tempie ślimaczym w spowolnieniu razy 10) Kieran ma na Lucasa coraz to gorszy wpływ. Według Ellen oczywiście, ale trzeba przyznać, że autorka robi co może by pokazać Kierana w najgorszym z możliwych świateł. Lucas został przyłapany na handlowaniu ziołem, nie Kieran. To Kieran miał usprawiedliwienie nieobecności na wycieczce, z której Lucas postanowił zerwać się nikogo o tym nie informując. Ale przecież to wszystko jest wina Kierana, bo to on jest tu czarnym charakterem, Lucasowi nigdy nie przyszłoby to do głowy. Narkotyki? Nie w domu Ellen, ona go tak przecież nie wychowała.
Mogłabym tak bez przerwy, ale po co, skoro zrobiła to za mnie autorka? Przejdźmy więc do postępowania samej głównej bohaterki. Czy jest ono w jakikolwiek sposób logiczne?
To może dostajemy jakieś satysfakcjonujące smaczki i wątki, których rozwinięcie jest tak szokujące, że cała fabuła nabiera większego sensu a my możemy tylko bić brawo?
Czytając „Ostatnie piętro” chciałam w paru miejscach przytoczyć ,,Marlenko, nie próbuj zrozumieć mechanizmów zemsty. Zemsta to zemsta!'', ale powstrzymałam się bo ta zemsta, która teoretycznie jest w tej książce przedstawiona… cóż. Nie nazwałabym tego planem stulecia. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym jak główna bohaterka zdobywa broń:
„Artykuł śledczy w „South London Press” prowadzi mnie na osiedle Whitley na peryferiach Bromley. Jest brutalistyczne i brutalne, umiejscowione na wzgórzu, o niskiej zabudowie, lecz z ponurym triem wieżowców pośrodku. To przerażające miejsce, oczywiście, że tak – wszyscy czytaliśmy o gangach i przemycie narkotyków. W takich miejscach rządzi kilku dzikusów, a reszta mieszkańców określana jest jako „bezbronna”. Kiedy przechodzę z rejonu bezpiecznego kodu pocztowego do niebezpiecznego moje ciało ogarnia dziwne napięcie, czuję instynktowny strach, a jednocześnie napędza mnie wściekłość.
Nie przemyślałam tego, nie, mimo że chodzi o Freyę. Nie myślę o tym, jak będzie się czuła za kilka lat, jeśli jej matka postanowi użyć broni. Jak długo potrwa skandal i wstyd. Myślę tylko o tym, jak położyć kres horrorowi spowodowanemu obecnością Kierana w jej życiu, zasiedlającego jej mózg tak jak kiedyś mózg Lucasa. Zanieczyszczając go i niszcząc.
Co kiedyś powiedział policji mój ukochany Justin? „Mieliśmy ogromnego pecha, że nasza ścieżka i ścieżka tego chłopaka się skrzyżowały…”.
Wąska uliczka, przy której stoją niskie domy, wchodzi na rodzaj placu otoczonego z trzech stron betonowymi klatkami schodowymi wieżowców i ciągiem sklepów z czwartej. Pośrodku jest mały plac zabaw i ławki. Śmierdzi spalenizną, ale trudno stwierdzić skąd. Zupełnie jakbym weszła na teren więzienia, natychmiast zostaję otoczona przez strażników. To tak naprawdę dzieciaki. (Nawiasem mówiąc, powinni być w szkole”. Wszyscy ubrani na czarno, w bejsbolówkach, w sportowych butach, których marki coś dla nich znaczą, podczas gdy dla mnie nic. Trzech z nich jest na rowerach, jeden na hulajnodze, co oznacza, że to jeszcze smarkacz. Niektórzy mają gładką skórę i delikatne rysy, niektórzy są chudzi, o jeszcze nieukształtowanych sylwetkach, a wszyscy patrzą na mnie takim samym pustym i nieprzyjaznym wzrokiem dorosłych, którzy mają za sobą dziesięciolecia przestępczych doświadczeń.
Rozpoznaję szefa i wyjmuję telefon, żeby pokazać mu zdjęcie smitha&wessona, które znalazłam w sieci. Przećwiczyłam każde słowo mojego wstępu:
-Słuchajcie, nie jestem z policji, jestem zwykłą obywatelką i muszę mieć coś takiego jak to. Coś łatwego w użyciu. Proszę, idźcie i powiedzcie to komuś, kto podejmuje decyzje, waszemu szefowi.
Mój ton jest ostry i rozkazujący i chociaż chłopak mamrocze do kolegów jakieś obelgi na mój temat, wyrywa mi komórkę z ręki i odjeżdża na rowerze.”(…)
W tej powieści panuje chaos. Retrospekcje retrospekcji przeplatają się w czasem teraźniejszym, fragmentami reportażu, który został napisany o głównej bohaterce i fragmentami jej powieści o tym... jak zemściła się na potencjalnym mordercy swojego syna. Czyli mamy tu do czynienia z książką, w której czytamy fragmenty powieści o tym samym o czym jest książka którą czytamy. Nadążacie? Bo ja ledwo, ale nie zrozumcie mnie źle. Ten zabieg nie był zły, ale o ile w świetnym „To wszystko prawda” miało to jakiś wyższy cel, tak tutaj nie do końca to wszystko ze sobą gra. Zaczynamy książkę tak jakby Ellen prowadziła Nas przez fabułę, jako narratorka całej opowieści, ale potem dostajemy w twarz tyloma faktami, tyloma zmianami akcji i narracji i punktami widzenia, że człowiek zaczyna mylić się w tym co serwuje nam autorka. To już teraźniejszość? Czytamy o bieżących wydarzeniach czy znów wbiegamy w przeszłość? A może tym razem w przyszłość bo przecież szerokie fragmenty reportażu o Ellen Saint mają pochodzić już z czasów po zemście…
Męczyłam się strasznie, ale w końcu przebrnęłam przez całość, skłonna podziękować autorce za te fragmenty, w których potraktowała czytelników jak (i tu ja bardzo przepraszam za określenie) idiotów. Nie lubię czegoś takiego, jak na siłę próbuje mi się wmówić, że nie wiem o czym czytam więc narrator musi wszystko dokładnie wytłumaczyć czytelnikowi, tak jakby nie wiedział w jakim świecie żyje. Ale tutaj? No tu mogłabym autorce za te fragmenty podziękować, bo byłam tak zmęczona lekturą, że przypominały mi o rzeczywistości.
Czy jest jakiś plus tej powieści? Na siłę mogę powiedzieć, że tak. Okładka. A tak serio to język autorki. Nie jest infantylny ani przesadnie poważny. Zdania zbudowane są barwnie, jak już odrzuciło się od siebie wszystkie negatywne myśli o fabule i pominęło treść niesioną przez słowa to dialogi i opisy czytało się całkiem przyjemnie i tym właśnie „Ostatnie piętro” nie różniło się zbytnio od „Tuż za ścianą”. Obie książki technicznie są poprawne. Ale tutaj autorka nieźle popłynęła z fantazją. A szkoda, bo zamysł na fabułę był świetny.
Ode mnie 4 na 10, ale decyzję czy warto psuć sobie nerwy zostawiam Wam.
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA!
"Ostatnie piętro" - premiera 12.01.2022
Komentarze
Prześlij komentarz