Nie mogę powiedzieć, że czytając ,,Miłość na później” bawiłam się rewelacyjnie, bo musiałabym zakłamać rzeczywistość. Z całą pewnością mogę jednak napisać, że obserwowanie przemiany jaka zachodzi w głównej bohaterce sprawiło mi pewną przyjemność. Nienachalny, ale stereotypowy romans pełen uroczych scen, a to wszystko zawinięte w drapiący kocyk banalnego finału. Mhari McFarlane i jej książka ,,Miłość na później” jest zdecydowanie na dobrej drodze do zdobycia tytułu powieści potrafiącej zadowolić moje komedio-romantyczne, wybredne gusta. Wiąż czekam jednak na pozycję, który faktycznie osiądzie w moim serduszku na stałe, bohaterowie zostaną ze mną na dłużej niż pięć minut a okładka nie domknie się z nadmiaru znaczników cytatów i ulubionych scen. ,,Miłość na później” trochę zbliżyła się do tego celu, ale mimo to nie uchroniła się przed pewnymi minusami. ,,Każdy koniec daje szansę na nowy początek. Laurie, odnosząca sukcesy prawniczka, od ponad osiemnastu lat jest w szczęśliwym związku z